poniedziałek, 23 lipca 2012

Reisefieber


Odliczanie. Czekanie. Napięcie. Sprawdzanie po raz setny, czy mamy wszystko z naszej listy rzeczy absolutnie niezbędnych do przeżycia. Złudna nadzieja, że tym razem wszystko przewidzieliśmy, chociaż w gdzieś głęboko oboje przeczuwamy, że rzeczywistość nas zaskoczy, a środkowoazjatycka biurokracja dopadnie znienacka, kiedy niczego nieświadomi z wież minaretów będziemy spoglądać na stare miasta, kontemplować naturę wszechświata w cichych medresach albo z niemal rytualną powagą opychać się plowem w przytulnych czajchanach. Strach przed nieznanym łagodzi jednak myśl, że wszystko, co najważniejsze zdobyliśmy – mamy wizy uzbeckie, kazachskie wizy tranzytowe, nawet bilety na autobus do Taszkentu jakimś cudem udało nam się nabyć, mimo że jakże pomocna pani w kasie początkowo chciała nas wysłać do Szymkentu w południowym Kazachstanie, a kiedy wróciliśmy z reklamacją długo się upierała, że nie ma absolutnie żadnej możliwości żebyśmy pojechali do Uzbekistanu, przecież widać, że nie mamy wizy, celnicy z pewnością się poznają na takich podejrzanych typach i nas nie wpuszczą, a potem to do niej będziemy mieć żale i pretensje, a jej problemy i nieprzyjemności niepotrzebne, ona jest tylko panią w kasie, czemu więc się upieramy? Mimo kilkunastu minut podobnych tyrad mających nas przekonać, że Szymkent też jest ciekawym miastem nie zmieniliśmy zdania i w końcu zdobyliśmy te dwa niepozorne świstki, przepustki do jedwabnego szlaku!
Wieczorem, w atmosferze gęstej od strachu, podniecenia i oczekiwań pakujemy ostatnie drobiazgi i jesteśmy prawie gotowi do drogi. Jeszcze tylko pożegnania ze współlokatorami i typowe, żartobliwe pytania typu A wzięliście paszporty? Ano nie wzięliśmy. Mój ulubiony towarzysz podróży mimo całego swojego zorganizowania prawie wyszedł z domu bez paszportu i bez pieniędzy. Czuję, że cała wyprawa taka właśnie będzie – na luzie, bez zbędnego planowania, za to pełna ignorowania rzeczy oczywistych

Uzbekistan


Szesnaście dni. Pięć tysięcy kilometrów. Pięćdziesiąt cztery godziny w pociągach. Przejażdżki tirami. Przepełnione taksówki mknące przez pustkowia w rytm uzbeckiego popu.  Noclegi na pustyniach, dworcach i u dobrych ludzi. Hektolitry wypitej herbaty i tony zjedzonych arbuzów. Pachnące przyprawami bazary. Czterdziestostopniowe upały. Chłodne noce spędzane na rozmowach z miejscowymi. Przytłaczający ogromnymi konstrukcjami Taszkent. Pełne magicznie pięknych meczetów i medres Buchara i Chiva. Wielbiona przez romantyków, mistyków i banitów Samarkanda. Buddyjskie świątynie zagubione przy afgańskiej granicy. Uzbekistan  - doprawdy zaskakujące miejsce.
Stay tuned. Relacja wkrótce!