niedziela, 11 września 2011

Prolog

Po zbyt długiej podróży, na którą składała sie ewakuacja polowy Okęcia i goraczkowe bieganie po lotnisku w Stambule ("passenger Kowalska, this is the last call" - zawsze chcialam to uslyszec) udalo mi sie wreszcie wylądować w Biszkeku. Niestety moja walizka nie miała tyle szczęścia i teraz moje szpilki i inne niezbędne gadzety tułają się gdzieś po Turcji. Pan z Turkish Airlines powiedział, że bardzo ubolewa nad tym faktem, ale nie wie ile to potrwa i czy w ogóle się uda. Trudne początki.
Na lotnisko przyjechał po mnie mój szef. Wydawał się dosyć zabawny, chociaż przez to zamulenie spowodowane zmianą czasu ciężko stwierdzić cokolwiek na pewno. W każdym razie kiedy jechalismy tak przez ten ciemny i mroczny Kirgistan sluchajac ruskiego disco, pomyślałam, że może być tutaj całkiem interesująco i że na pewno wiele rzeczy mnie zaskoczy. Nie musiałam czekać długo, bo szef nagle się zatrzymał i zabral mnie do monopolki. 5.30 rano, ruski szampan pod sklepem i facet mówiący nieustannie "Katja, pijem! Za wstrjeczi!". Całkiem radosne powitanie. Chociaż w ramach tradycyjnej kirgiskiej gościnności musiałam jeszcze zjeść talerz barszczu i jakieś dziwne mięso. Jakoś to będzie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz