środa, 9 maja 2012

Dzień sto pięćdziesiąty pierwszy


Dziś dziewiąty maja, ostatnie z kirgiskich majowych świąt i zarazem chyba jedyne, które naprawdę się tutaj celebruje. Pierwszych dwóch, czyli święta pracy (pierwszy maja) i konstytucji (piąty maja) nie obchodzi się bowiem jakoś szczególnie, traktując je tylko i wyłącznie jako okazję do spotkań z rodziną, objadania się niemożliwą ilością mięsa i spożywania alkoholu. Słowem niczym majówka w Polsce. Dziewiąty maja, czyli rocznica „zwycięstwa nad hitleryzmem” tudzież zakończenia, jak tutaj mówią, „wielkiej wojny ojczyźnianej” to jednak zupełnie inna jakość.  Dzień ten obchodzi się hucznie i z pompą, a strategiczne przygotowania i świąteczna atmosfera odczuwalne są w mieście na co najmniej kilka jeśli nie kilkanaście dni wcześniej. Cóż, dla mnie osobiście to zupełna nowość, jako że w Polsce z przyczyn aż nazbyt oczywistych nie mamy zbyt wielu powodów do bicia pokłonów dziękczynnych bohaterskim żołnierzom Armii Czerwonej. Tak czy inaczej, chcąc chłonąć lokalną kulturę trzeba było mi odłożyć na bok narodowe sentymenty i postarać się zrozumieć znaczenie tego święta. 

Pierwszą rzeczą, która mnie zszokowała to popularność „dnja pabjedy” wśród młodych Kirgizów. Wszyscy dosłownie moi uczniowie zapewniali mnie, że to jedno z najważniejszych świąt w roku, że są dumni ze swoich przodków, którzy mężnie za ojczyznę (ZSRR?) walczyli, ratując świat przed Hitlerem, który chciał zniszczyć świat, dzieło swoje rozpoczynając od ataku na bezbronną i niewinną Polskę. Niestety, o tak historycznie nieistotnych szczegółach jak pakt Ribbentrop-Mołotow czy 17 września pamiętają (wiedzą?) tylko nieliczni. Lata sowieckiej propagandy jednak zrobiły swoje. Niemniej jednak w jakiś sposób fascynuje mnie, że młodzi ludzie tutaj są dumni ze swoich przodków i tak otwarcie to wyrażają. U nas spora część Polaków nie wie, czym była Bitwa Warszawska, nie mówiąc już o tym, żeby mieli w jakikolwiek sposób ochotę tę rocznicę świętować. Mało to hipsterskie widocznie. Tutaj natomiast już od tygodnia wszyscy gremialnie przypinają na nadgarstkach, torebkach i samochodach małe, rozdawane w supermarketach pomarańczowo-czarne wstążeczki, tzw. georgijewskie, wzorowane na ustanowionym przez Stalina Orderze Sławy. Kolor pomarańczowy symbolizuje wojenną pożogę, a czarny proch. 


symbol zwycięstwa na nadgarstku niemieckim, hmm

Oprócz tego już od rana zaobserwować można wzmożony ruch na fejsie. Wszyscy bowiem poinformować chcą, że pamiętają, przodków szanują oraz przepełnia ich duma.

obrazek z fejsa

Świętowanie to oczywiście nie tylko wstążeczki i internetowe manifestacje, ale także główne obchody na jednym z centralnych placów miasta. Z ciekawości zerwałam się skoro świt i o dziewiątej byłam już miejscu, żeby zobaczyć tę jakże zachwalaną przez większość moich lokalnych znajomych paradę wojskową. Oczywiście po raz kolejny przeklinałam się w duchu za moje europejskie podejście do czasu i punktualności, bowiem pierwsze pół godziny usłyszeć można było tylko nieustanne testowanie mikrofonu („adin, dwa tri, tri, tri, nie rabotajet!) oraz zobaczyć, jak rozgorączkowane nauczycielki raz po raz próbują ustawić w równe szeregi swoich ubranych w pionierskie stroje uczniów. Potem w sumie nie było dużo ciekawiej, ot chóralnie odśpiewywane pieśni wojskowe, weterani, kwiaty, w tle kilka armat oraz tradycyjne elementy piknikowe, czyli różowa wata cukrowa, płaczące dzieci i baloniki ze spondż bobem. Główny element, czyli przemarsz wojsk rzeczywiście robił wrażenie, aczkolwiek moja polska dusza nie może reagować entuzjastycznie na nic, co przypomina o sowieckich wojskach. Sorry, nie mogę i już.

(zdjęcia za 24.kg)


Po południu wybrałam się z Timorem na świąteczny spacer do centrum miasta i po raz kolejny nie mogłam wyjść z podziwu nad Ala-too. Ten wielki, betonowy plac z widokiem na góry doprawdy mnie fascynuje, sama nie wiem dlaczego. Absolutnie zdaję sobie sprawę, że podczas każdego dosłownie święta miejsce to wygląda tak samo (tłumy, balony, propagandowe plakaty oraz te dziwne konstrukcje, na tle których można sobie zrobić pamiątkowe zdjęcia). Nieważne, czy to dzień kobiet, Nooruz, Nowy Rok czy dzień zwycięstwa, zawsze jest tak samo, zmienia się tylko pogoda. Może to mnie tak cieszy, wreszcie coś stałego w moim kirgiskim życiu, nie ważne co się dzieje, Ala-too był, jest i będzie. Starzeję się chyba, kręcą mnie banały i przewidywalność, fuuu.


Tak czy inaczej,  pazdrawljaju was z dnjom pabjedy!

Tłumy i czerwona gwiazda na Ala-too

plakat propagandowy

a dla mniej tradycyjnych - impreza tematyczna

2 komentarze:

  1. "objadania się niemożliwą ilością mięsa i spożywania alkoholu" - mamy cos wspolnego!

    OdpowiedzUsuń
  2. Dlatego mi tutaj tak dobrze, jest swojsko :)

    OdpowiedzUsuń