Dziś dziewiąty
maja, ostatnie z kirgiskich majowych świąt i zarazem chyba jedyne, które naprawdę
się tutaj celebruje. Pierwszych dwóch, czyli święta pracy (pierwszy maja) i
konstytucji (piąty maja) nie obchodzi się bowiem jakoś szczególnie, traktując
je tylko i wyłącznie jako okazję do spotkań z rodziną, objadania się niemożliwą
ilością mięsa i spożywania alkoholu. Słowem niczym majówka w Polsce. Dziewiąty
maja, czyli rocznica „zwycięstwa nad hitleryzmem” tudzież zakończenia, jak
tutaj mówią, „wielkiej wojny ojczyźnianej” to jednak zupełnie inna jakość. Dzień ten obchodzi się hucznie i z pompą, a
strategiczne przygotowania i świąteczna atmosfera odczuwalne są w mieście na co
najmniej kilka jeśli nie kilkanaście dni wcześniej. Cóż, dla mnie osobiście to
zupełna nowość, jako że w Polsce z przyczyn aż nazbyt oczywistych nie mamy zbyt
wielu powodów do bicia pokłonów dziękczynnych bohaterskim żołnierzom Armii
Czerwonej. Tak czy inaczej, chcąc chłonąć lokalną kulturę trzeba było mi
odłożyć na bok narodowe sentymenty i postarać się zrozumieć znaczenie tego
święta.
Pierwszą
rzeczą, która mnie zszokowała to popularność „dnja pabjedy” wśród młodych
Kirgizów. Wszyscy dosłownie moi uczniowie zapewniali mnie, że to jedno z
najważniejszych świąt w roku, że są dumni ze swoich przodków, którzy mężnie za
ojczyznę (ZSRR?) walczyli, ratując świat przed Hitlerem, który chciał zniszczyć
świat, dzieło swoje rozpoczynając od ataku na bezbronną i niewinną Polskę.
Niestety, o tak historycznie nieistotnych szczegółach jak pakt Ribbentrop-Mołotow
czy 17 września pamiętają (wiedzą?) tylko nieliczni. Lata sowieckiej propagandy
jednak zrobiły swoje. Niemniej jednak w jakiś sposób fascynuje mnie, że młodzi
ludzie tutaj są dumni ze swoich przodków i tak otwarcie to wyrażają. U nas
spora część Polaków nie wie, czym była Bitwa Warszawska, nie mówiąc już o tym,
żeby mieli w jakikolwiek sposób ochotę tę rocznicę świętować. Mało to
hipsterskie widocznie. Tutaj natomiast już od tygodnia wszyscy gremialnie
przypinają na nadgarstkach, torebkach i samochodach małe, rozdawane w
supermarketach pomarańczowo-czarne wstążeczki, tzw. georgijewskie, wzorowane na
ustanowionym przez Stalina Orderze Sławy. Kolor pomarańczowy symbolizuje
wojenną pożogę, a czarny proch.
symbol zwycięstwa na nadgarstku niemieckim, hmm |
Oprócz tego już
od rana zaobserwować można wzmożony ruch na fejsie. Wszyscy bowiem poinformować
chcą, że pamiętają, przodków szanują oraz przepełnia ich duma.
obrazek z fejsa |
Świętowanie to
oczywiście nie tylko wstążeczki i internetowe manifestacje, ale także główne
obchody na jednym z centralnych placów miasta. Z ciekawości zerwałam się skoro
świt i o dziewiątej byłam już miejscu, żeby zobaczyć tę jakże zachwalaną przez
większość moich lokalnych znajomych paradę wojskową. Oczywiście po raz kolejny
przeklinałam się w duchu za moje europejskie podejście do czasu i punktualności,
bowiem pierwsze pół godziny usłyszeć można było tylko nieustanne testowanie mikrofonu
(„adin, dwa tri, tri, tri, nie rabotajet!) oraz zobaczyć, jak rozgorączkowane
nauczycielki raz po raz próbują ustawić w równe szeregi swoich ubranych w
pionierskie stroje uczniów. Potem w sumie nie było dużo ciekawiej, ot chóralnie
odśpiewywane pieśni wojskowe, weterani, kwiaty, w tle kilka armat oraz
tradycyjne elementy piknikowe, czyli różowa wata cukrowa, płaczące dzieci i
baloniki ze spondż bobem. Główny element, czyli przemarsz wojsk rzeczywiście
robił wrażenie, aczkolwiek moja polska dusza nie może reagować entuzjastycznie
na nic, co przypomina o sowieckich wojskach. Sorry, nie mogę i już.
(zdjęcia za 24.kg) |
Po południu wybrałam
się z Timorem na świąteczny spacer do centrum miasta i po raz kolejny nie
mogłam wyjść z podziwu nad Ala-too. Ten wielki, betonowy plac z widokiem na
góry doprawdy mnie fascynuje, sama nie wiem dlaczego. Absolutnie zdaję sobie
sprawę, że podczas każdego dosłownie święta miejsce to wygląda tak samo (tłumy,
balony, propagandowe plakaty oraz te dziwne konstrukcje, na tle których można
sobie zrobić pamiątkowe zdjęcia). Nieważne, czy to dzień kobiet, Nooruz, Nowy
Rok czy dzień zwycięstwa, zawsze jest tak samo, zmienia się tylko pogoda. Może
to mnie tak cieszy, wreszcie coś stałego w moim kirgiskim życiu, nie ważne co
się dzieje, Ala-too był, jest i będzie. Starzeję się chyba, kręcą mnie banały i
przewidywalność, fuuu.
Tak czy
inaczej, pazdrawljaju was z dnjom
pabjedy!
Tłumy i czerwona gwiazda na Ala-too |
plakat propagandowy |
a dla mniej tradycyjnych - impreza tematyczna |
"objadania się niemożliwą ilością mięsa i spożywania alkoholu" - mamy cos wspolnego!
OdpowiedzUsuńDlatego mi tutaj tak dobrze, jest swojsko :)
OdpowiedzUsuń