czwartek, 17 maja 2012

Dzień sto pięćdziesiąty drugi


Niedzielny poranek. Pogoda wciąż lekko depresyjna, gorąco, pochmurno i nieustannie wygląda, jakby zbierało się na deszcz. Marzyłam więc tylko o tym, aby absolutnie nigdzie nie wychodzić i oddać się błogiemu lenistwu oraz refleksjom na temat natury wszechświata. Na szczęście jednak te plany godne starego człowieka pokrzyżował mój współlokator, który namówił mnie na spontaniczny wypad w góry. Naprawdę dobrze mi to zrobiło!

Na początek jednak dopadł nas odwieczny problem: jak wyjechać z Biszkeku? Zabawne, ponad 90% powierzchni Kirgistanu stanowią góry, są dosłownie wszędzie, ale żeby się w nie dostać nie dysponując samochodem to nie lada wyzwanie. Zaopatrzeni jednak w mapę, dobre chęci oraz kilka rad od lokalnych ziomków udaliśmy się na poszukiwanie marszrutki. Zabrało nam to sporo czasu, ale skończyło się naprawdę dobrze – znaleźliśmy „wesoły autobus” pełen Kirgizów jadących na piknik (albo bardziej na popijawę). Oczywiście wzruszeni naszym wciąż jeszcze lekko nieporadnym rosyjskim uznali nas od razu za przyjaciół i zawieźli na miejsce za darmo.

Nasza góra - ta "mała" po lewej

Po przyjeździe upatrzyliśmy sobie jedną górę już z daleka wyglądającą na fascynującą i postanowiliśmy ją zdobyć. Podkreślić trzeba, że góry w Kirgistanie są trochę bardziej dzikie niż w Polsce, raczej nie ma szlaków, zatem i przyrodę można bardziej odczuć i wyzwania większe. Pierwszą przeszkodą, która stanęła na naszej drodze na szczyt była górska rzeczka, taki ot, potoczek, niezbyt może głęboki aczkolwiek trochę rwący.
Przeszkoda pierwsza - rzeka 

Patrzyliśmy i myśleliśmy długo, jednak jedyną opcją wydawało się po prostu przejście na dziko. Szczerze, bałam się trochę, ale Aaron zastosował niezawodną metodę i zaczął się ze mnie śmiać. Od razu załączyło mi się  tradycyjne polskie „ja nie przejdę, kurwa? Ja?”. I oczywiście przeszłam, całkiem spokojnie i prawie bez stresu. Aż się sama sobie dziwie, kilka lat temu byłam przecież strasznym tchórzem, którego przejście przez płot za akademikiem przyprawiało o spazmy. A teraz proszę, ha! Oczywiście, jak można się domyślić, wyczyn był zupełnie niepotrzebny, pięć bowiem minut później można było przejść mostem, chociaż patrząc na jego konstrukcję miałam jednak pewne wątpliwości co do tego, która opcja była bezpieczniejsza. 

Most - wersja kirgiska 

Po przejściu przez potoczek okazało się, że na naszą górę oczywiście nie ma za bardzo szlaku. Jednak, jak mówi Aaron, nigdy nie możesz mówić, że nie ma drogi, czasami jest, ale po prostu zła. Lekko niesprzyjające okoliczności nas zatem nie powstrzymały przed przygodą i zaopatrzeni w kije przedzieraliśmy się przez krzaczory niczym przez dżunglę. Niestety znowu mam ręce pozdzierane strasznie i znowu moja studentka wygłosiła mi pogadankę o tym, że to nie wstyd szukać pomocy jeśli ktoś cię molestuje.

Trzeba się przedzierać przez dżunglę...

... ale humory dopisują :D

Po drodze, w momentach kiedy krzaki były jakby rzadsze, podziwiać mogliśmy naprawdę zjawiskowe widoki – wysoko w górach śnieg, resztki lodu gdzieniegdzie, wodospady, rwące potoki, dzikie konie, trafił nam się nawet suseł! Przede wszystkim jednak – żadnych ludzi, można się było zupełnie odizolować.



Lans na "lodowcu"

Kiedy wreszcie po długich bojach dotarliśmy do podnóża naszej góry okazało się, że to też będzie wyzwanie, na szczyt bowiem można się było dostać tylko dosyć intensywnie wspinając po kamieniach. Po drodze kilka razy sobie w myślach wyrzucałam, że na studiach zamiast chodzić na durny step trzeba było się zapisać na ściankę do pana Włodka i trochę się nauczyć podstaw, pewnie byłoby mi łatwiej. Mimo wszystko daliśmy radę. Po całym dniu chodzenia w deszczu umierałam co prawda ze zmęczenia, ale bardzo się cieszę, że jeszcze trochę siły i życia w sobie mam! 


Tak, jestem na tym zdjęciu

Na koniec oczywiście poszczęściło nam się raz jeszcze i zupełnie przypadkiem (a raczej pewnie magicznym zrządzeniem losu) spotkaliśmy po drodze wesołych podróżników, którzy podzielili się z nami herbatą i zaproponowali podwózkę do Biszkeku swoją imprezową marszrutką!

Marszrutka party crew!

(Wszystkie zdjęcia dzięki uprzejmości najlepszego ze współlokatorów) 



3 komentarze:

  1. Lans na lodowcu miażdży:P Ale pięknie! Korzystaj z natury:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. prekrasno! jak wysoka ta góra, pączku w maśle? ;)

      Usuń
    2. Зачем ехать в Киргизию, если Вам там не нравится? Не понимаю таких людей.

      Usuń