wtorek, 30 października 2012

Part 3: Taszkent-Urgencz


„Nie rób Taszkentu!” – taką uwagę można podobno usłyszeć w Rosji, kiedy człowiek zbyt mocno podkręci ogrzewanie w samochodzie. Nie bez powodu nie tylko uzbecka stolica, ale i cały kraj, uchodzą za miejsca gorące, duszne i dla normalnego człowieka niemożliwe do wytrzymania latem. Zniewalającą, oblepiającą i spowalniającą każdy ruch siłę upału czujemy po raz pierwszy tak naprawdę dopiero siedząc zamknięci w zapchanym ludźmi, arbuzami i dywanami wagonie pociągu. Od kwadransa czekamy na odjazd. Wszystkie okna są pozamykane (chociaż pewnie ich otwarcie nic by nie zmieniło, nagrzane powietrze nie porusza się ani trochę), na zewnątrz też wyjść nie możemy, bo przy każdym wejściu do pociągu po raz kolejny przechodzić musielibyśmy kontrolę biletowo-paszportową i wdawać się w rozmowy z zaciekawionymi milicjantami, czego przy naszym obecnym stanie wolelibyśmy uniknąć. Próbujemy rozmawiać albo czytać, ale słowa grzęzną w zaschniętych gardłach a litery skaczą przed oczyma, przybierając dziwne formy. Z pewnym obrzydzeniem stwierdzam, że moje mokre ciało i obite czerwoną dermą siedzenia zlewają się jedną, lepką całość. Siedzący naprzeciwko Aaron rozpływa się na moich oczach i wydaje się tylko kwestią czasu, kiedy pozostanie z niego jedynie mokra plama na obiciu. Z pogrążenia w tych ponurych myślach wyrywa mnie lekkie szarpnięcie połączone ze zgrzytem. Zaraz potem pociąg zwolna rusza, dając nadzieję na poprawę sytuacji – nawet jeśli nie zrobi się chłodniej, to przynajmniej nie będziemy dłużej tkwić na taszkenckim dworcu i może nawet coś zacznie się dziać. Ledwo za oknem przemknęły ostatnie zabudowania stolicy, pojawia się konduktor wraz z pomocnikami i zaczynają rozdawać komplety pościeli. Niespodziewanie wyzwala to w osowiałych dotychczas pasażerach ukryte gdzieś głęboko pokłady energii – zaczyna się gwar, przepychanki, odszukiwanie swoich miejsc i rytuał ścielenia łóżek. Następnie przychodzi czas na posiłek – okazuje się, że każda rodzina wiezie ze sobą czajnik, miseczki do picia herbaty, chleb oraz zapas monstrualnych arbuzów i gigantycznych melonów. Później zaczynają się masowe wycieczki do toalety, z której – po odstaniu sporego czasu w kolejce – podróżni wyłaniają się w pidżamach, w pełni gotowi do udania się na spoczynek. Zasadniczo mam wrażenie, że wszyscy ci ludzie pokonywali tę trasę już setki razy i teraz po prostu wykonują wszystkie te wyuczone czynności. Czuję się trochę zagubiona. Zjedliśmy co prawda nasze zeschnięte lepioszki popijane resztkami wody, ale co teraz? Jest dopiero późne popołudnie, nie chce mi się spać, chyba nie ma jednak innego wyjścia, gdyż nieustannie czuję na sobie ponaglający wzrok współpodróżnych. Siedzimy bowiem na ich – umieszczonych na dole – miejscach. Nasze, najtańsze, są zawieszone tak blisko sufitu, że nie sposób na nich siedzieć, można jedynie leżeć, a jako że są też wąskie i nie mają barierek, nie można też wykonywać zbyt gwałtownych ruchów. Cóż, pozostaje nam tylko zaufać mądrości bardziej doświadczonych podróżników i spróbować zasnąć – w końcu mija dopiero druga z siedemnastu godzin, jakie mamy tutaj spędzić.




Monotonny, kojący stukot pociągu po raz kolejny przerywa gwałtowny, głośny trzask, który średnio raz na dziesięć minut bezlitośnie wyrywa mnie ze snu. Trafiło mi się miejsce przy wyjściu z wagonu, ludzie kręcą się w tę i z powrotem, bezlitośnie trzaskając popsutymi drzwiami, co zmusza mnie do powtarzania ciągle tego samego rytuału: budzę się, przez dłuższą chwilę próbuję umiejscowić się w czasoprzestrzeni, wymieniam pełne bólu spojrzenia z dziewczyną leżącą na łóżku naprzeciwko, a potem znów staram się zasnąć, wpatrując się w krajobraz za oknem. Mija właśnie piętnasta godzina w pociągu, a przez co najmniej dwanaście ostatnich widok był ciągle ten sam: pustynia. Zadziwiająco ta monotonia zamiast mnie nużyć – fascynuje. Być może dlatego, że wykracza poza moje – budowane na hollywoodzkich filmach – wyobrażenie pustyni. Oczekiwałam chyba samarskich, oślepiająco żółtych, skąpanych w słońcu piasków, a zamiast tego ja urzeczona wpatruję się w pokryte ziemią koloru popiołu pagórki, gęsto usiane kamieniami. 



Nagle, zupełnie jakby znikąd pojawia się wdzierająca się w suchy krajobraz gigantyczna, szaroniebieska masa wody. Tak oto przekraczamy most na Amu-Darii, co niechybnie zwiastuje, że nasz pociąg relacji Taszkent-Urgencz zbliża się wreszcie do celu! Stopniowo za oknem pojawiają się wreszcie jakieś pola i drzewa – zieleń zdecydowania dobrze robi oczom i głowie zmęczonym pustynią. Wraz z krajobrazem zmienia się atmosfera w pociągu. W dotychczas  uśpionych i pogrążonych we własnych myślach Uzbeków wstępuje nowy duch, wyzwalając powszechny i zorganizowany rytuał dojadania ostatnich lepioszek, mycia czajników i uspokajania podenerwowanych dzieci. Poznany w podróży student sinologii imieniem Aibek, który przez sporą część drogi zachwalał nam swój rodzinny Urgencz jako miasto inwestycji, patrzy przez okno i jakby na potwierdzenie swoich słów radośnie wykrzykuje: „Widzicie? Wzięli się nawet za dworzec!” Faktycznie – „wzięli” to bardzo dobre słowo, wygląda bowiem na to, że ktoś postanowił budynek po prostu wyburzyć z dnia na dzień, pozostawiając zdezorientowanych pasażerów na łasce gburowatych robotników budowlanych, którzy pokrzykują groźnie na ludzi próbujących przez zwały gruzu przedostać się do miasta. 



Przedarłszy się przez tę dżunglę piasku, błota i świeżo wylanego betonu, trafiamy wprost w środek drugiego żywiołu – zwartym kręgiem otaczają nas przekrzykujący się nawzajem taksówkarze. Najwyraźniej nasz „zagraniczny” wygląd nęci, obiecując łatwy zarobek. Jeden z kierowców daje się tej wizji chyba za bardzo ponieść, bo proponuje cenę zupełnie szałową – pięćdziesiąt dolarów za trzydzieści minut jazdy. Niestety proszę pana, jesteśmy prawie miejscowi, z Biszkeku, środkowoazjatyccy do bólu. W końcu znajdujemy kogoś, kto zgadza się zawieść nas za przystępne pieniądze i tak oto wraz z dwoma Australijczykami lądujemy ściśnięci na tylnim siedzeniu starego daewoo. Wydaje się, że po siedemnastu godzinach w pociągu trzydzieści kilometrów to będzie luźna przejażdżka, jednak w jadącym zbyt szybko samochodzie jest duszno i ogrania mnie fala mdłości. Nie pomaga mi też wyznanie australijskiego chłopca, który ponoć cierpi na zatrucie. Wspaniale. Pikanterii sytuacji dodaje jadąca za nami na sygnale milicja, którą kierowca – za namową siedzącego obok kolegi – postanawia zignorować. Jesteśmy w Uzbekistanie, nie mamy rejestracji (do odebrania w Taszkencie dopiero za dwanaście dni), uciekamy przed policją – nie mogłabym sobie wymarzyć lepszego początku J Niestety kierowca rozwiewa moje nadzieje na szalony pościg i daje za wygraną zatrzymując się na poboczu. Wychodzi wraz z kolegą z samochodu i rozpoczynają negocjacje z władzą. Po chwili zatrzymuje się jeszcze jeden samochód, dołączają jacyś ludzie, którzy po tradycyjnym powitaniu i wymianie uprzejmości jak gdyby nigdy nic przyłączają się do dyskusji, tak jak „nasi” kierowcy i milicjanci w wielkich czapkach wymachując rękoma i nerwowo zaciągając się papierosami w palącym słońcu. Trwa to kilka minut, aż w końcu jeden z milicjantów wraz z taksówkarzem odchodzi na bok i tam sobie coś wyjaśniają, najprawdopodobniej ustalają wysokość łapówki. Milicjanci wsiadają do samochodu i odjeżdżają – my za nimi. Uspokajam się trochę, jednak przedwcześnie, okazuje się bowiem, że cena okazała się za wysoka, taksówkarz nie chciał zapłacić, zabrali mu zatem dowód rejestracyjny i kazali podążać za sobą. Dokąd? Niewiadomo, pewnie na posterunek. Zanim jednak zdążyłam się zacząć denerwować milicja znowu zatrzymała się na poboczu i wezwała naszego szofera. Widać podczas pięciu minut jazdy milicjant zmienił zdanie i spuścił trochę z ceny. Zatem zapłacone, dokumenty oddane i do Chiwy dojeżdżamy już w spokoju, ja jednak nie mogę przestać myśleć o tym, jaki ten kraj jest szalony. 

4 komentarze:

  1. Witam, błagam Cię o maila, bo nigdzie nie mogę znaleźć, mam kilka super ważnych do Ciebie pytań! (: Pozdrawiam, Martin.

    OdpowiedzUsuń
  2. katarzyna.m.kowalska@gmail.com
    polecam się :)

    OdpowiedzUsuń
  3. JAk wy się nie boicie tam podróżować. Ja bym się bała , że mi głowę ukręcą :D

    http://www.topdycha.pl

    OdpowiedzUsuń
  4. Super wpis. Pozdrawiam i czekam na więcej.

    OdpowiedzUsuń