wtorek, 13 września 2011

dzien czwarty

Pierwszy dzien w pracy. W planach bylo wiele refleksji na temat mojej szkoly i uczniow, ale na razie jedyne, o czym potrafie myslec, to marszrutka. Szczerze to chyba wolalabym jezdzic na jaku. Jazda marszrutka to naprawde ekstremalne przezycie. Stoi czlowiek na srodku ulicy niemalze, bo oczywiscie nie ma chodnikow, przystanek nie jest oznaczony, no ale to tez wiadomo. Podjezdza bus napakowany tak, ze wydaje sie ze nie da sie tam wetknac nawet szpilki. No ale do pracy jechac trzeba, wiec wsiadaja kolejne trzy osoby. Pierwsza mysl - dobrze, ze sniadanie jem dopiero w szkole, bo na bank bym zwymiotowala. Potem dochodze do wniosku, ze jest prawie jak w metrze w godzinach szczytu - tloczno i nie widac ulic. W zasadzie niczego nie widac, tylko Kirgizi wszedzie dokoloa. O dziwo, wcale na mnie nie napieraja. Jestesmy tak upchnieci, ze nie mozna zrobic nawet ruchu. Zastanawiam sie, jak ci ludzi orientuja sie w przestrzeni, skoro tam absolutnie nie mozna nieczego zobaczyc. (Pozniej moi uczniowe powiedzieli mi, ze po prostu wiedza ile sie mniej wiecej jedzie i wysiadaja, reszta trasy najwyzej pieszo) Z reszta, nawet jakby mozna bylo to chyba by wiele nie zmienilo, bo przystanki wydaja sie dosyc "spontaniczne". Czasem zatrzymujemy sie na srodku skrzyzowania. Czasami ludzie krzycza i domyslam sie, ze kierowca nie zatrzymal sie tam, gdzie chcieli. Troche juz jedziemy i zaczynam liczyc ludzi. 18 osob, a wzrokiem udaje mi sie objac jakas jedna trzecia tego szalonego pojazdu. Z czasem wiekszosc podroznych wysiada, robi sie luzniej. Oddycham. Wbrew pozorom wcale nie jest lepiej. Dopiero teraz czuc, ze rzuca tym cholerstwem trzy razy bardziej niz zakopianskim busem. W kazdym razie - zyje. Teraz tylko super ruchliwe skrzyzowania bez sygnalizacji swietlnej i mozna zaczac prace.

Szkola jezykowa jest przyjemna i nowoczesna. Podobno jedna z lepszych w Biszkeku, zatem pewnie i w calym Kirgistanie. Ucze na wszystkich pieciu poziomach. Podoba mi sie poranne zajecia dla poczatkujacych, na ktore przychodza glownie dzieciaki, gramy sobie w gry i mowia do mnie po rusku, zwracajac sie strasznie oficjalnie, "ja nie panimaju, szto wy gawaricie", uwielbiam :) Na zajeciach z innymi grupami tez jest ciekawie, chociaz jeden osiemnastolatek powiedzial mi cos w stylu "I like you. You and me - together family". Z jedna grupa robilam cwiczenie polegajace na zadawniu pytan w parach i przedstawianiu swojego "partnera" reszcie grupy. Mialam nieparzysta grupe, wiec pracowalam z jednym z nich. Przedstawiajac mnie powiedzial: "This is Kasia. I think she's a lazy person". No dziekuje bardzo. Pracuje tu jak dziki osiol (a raczej: dziki jak) i zero wdziecznosci. W ogole niektorzy smiesznie reaguja na moje uwagi. Jedna dwunastolatka zrobila blad, powiedziala "she have to", a kiedy poprawilam ja na "she has", przewrocila oczami i powiedziala "o really? I don't think so".

Dobra ide, bo puszczaja tu kirgizkiego jastina timberlejka i nie zdzierze tego.

2 komentarze: