W Rumunii nauczyłam się jednego zdania, które powtarzałam na początku bardzo często: „Nu ma atinge. Nie dotykaj mnie”. Tutaj z dotykaniem nie mam o dziwo problemów, ale nauczyłam się innego zdania, które powtarzam w prawie każdej rozmowie o moich wrażeniach z Biszkeku. „Ja nienawiżu jezdic na marszrutkie”. Dlaczego, dlaczego do tej pracy nie mogę jeździć tramwajem, trolejbusem, jakiem, czymkolwiek? Dzisiaj rano podjechał ten śmiercionośny busik, cały zapakowany. Mój przewodnik popatrzył swym profesjonalnym okiem i stwierdził, że się nie zmieścimy i kazał mi czekać. Mądra decyzja moim zdaniem. Nie skończyłam go jeszcze w myślach wychwalać za rozwagę, kiedy podjechała kolejna marszrutka, nabita dokładnie identycznie. Tamerlan uśmiechnął się szeroko, zachęcił mnie rozkosznym „dawaj!” i wpakował do środka. Kiedy w połowie drogi myślałam, że już na pewno nikt więcej się nie zmieści, zobaczyłam jak matka stawia na schodkach ok. 10letniego chłopca i upycha do niemalże kolanem. Sama oczywiście też wsiadła. Tęsknie za 116 z Grunwaldu na Koszmarową, takie przestronne, takie przewiewne! I ma regularne przystanki.
W ramach mojej rozkosznej pięciogodzinnej przerwy w pracy udałam się na pierwsze (wreszcie!) zwiedzanie Biszkeku. Mój uroczy przewodnik cierpliwie wysłuchiwał moich pytań i nawet nie wyśmiał mnie tak bardzo, kiedy zapytałam, czy tutaj się jeździ na jakach. Zrobiliśmy sobie wycieczkę do muzeum historii Kirgistanu. Stoimy przy wejściu, próbujemy rozszyfrować cennik. Nagle słyszę dramatyczny szept prosto do ucha: „Kasia, look. Kirgiz people – 30 som. Others – 200 som. Try not to look like a foreigner!”. Na mojej twarzy musiało się malować jedno wielkie „Co kurwa?!”, więc szybko doprecyzował: „just say charaszo all the time”. O dziwo, jakoś się udało. Oszukałam kirgiski system.
Samo muzeum bardzo ciekawe. Można je podsumować w trzech słowach: jurty, Lenin, rewolucje. Z przewagą Lenina. Na wejściu wielka ekspozycja zawierające archiwalne numery zagranicznych gazet, w których informowano o śmierci wodza. Najbardziej spodobało mi się „Unser Lenin ist gestorben”.
Duże wrażenie zrobiły też na mnie tradycyjne stroje, wypatrzyłam nawet uroczą torbę z zabawnymi wypustkami, która idealnie nadawałaby się na suwenir. Podobno jednak tradycyjnie wyrabia się ją z kozich wymion, hmm. Poza tym nie mogłam się powstrzymać i przy każdym zdjęciu na którym było jakieś bydło pytałam, czy to nie przypadkiem jak, bo wciąż nie wierzę, że jaki nie wyglądają jak kozy. W ogóle strasznie chodzi mi to po głowie, kto mi to wkręcił w Polsce? Nie mogę sobie przypomnieć, ale jak już mi się uda, to zabiję :] Chociaż niestety istnieje duże prawdopodobieństwo, że wkręciłam to sobie sama, ech.
Ale dość głupot. W tym muzeum było też wiele poważnych rzeczy, między innymi bardzo ciekawe zdjęcia i materiały o ostatnich dwóch rewolucjach. W sumie dopiero teraz zdałam sobie tak do końca sprawę z tego, że żyję w kraju, w którym niecałe półtora roku temu ludzie ginęli na ulicach. Straszne. Pamiątki po martwych bohaterach rewolucji urodzonych w latach 90tych. Zupełny bezsens. Ciekawe, co się stanie po październikowych wyborach. Jeszcze nie miałam czasu na zrobienie porządnego politologicznego rozeznania. Z tego co mówią ludzie, największe szanse ma urzędujący premier, którego popiera większość wyborców. Z drugiej strony to Azja Środkowa, wszystko się może zdarzyć. Troche czuc niepokoj na ulicach. W tym tygodniu zginelo dwoch czolowych politykow. Jeden w wypadku samochodowym, drugi na atak serca, ale ludzie twierdza, ze w obu przypadkach smierc nie byla przypadkowa. Zobaczymy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz