poniedziałek, 31 października 2011

dzień czterdziesty czwarty

W akademiku mieliśmy kiedyś współlokatorkę z Mongolii, Mungo. Była pierwszą osobą z Azji, z którą miałam jako taki kontakt, chociaż pamiętam, że za bardzo się nie integrowała. Piszę o Mungo, bo pamiętam, że swego czasu kiedy plątałam się po Wrocławiu i spotykałam dziewczyny o tych charakterystycznych rysach, zawsze miałam ochotę się przywitać, bo zawsze miałam wrażenie, że to ona. Za nic nie potrafiłam odróżnić jej od innych dziewczyn o podobnym pochodzeniu. Tutaj w Kirgistanie dalej mam ten problem, oni po prostu dla mnie wszyscy wyglądają podobnie. Przez moje zajęcia przewinęło się ponad dwustu uczniów. Oczywiście wszystkich nie zapamiętałam i teraz kiedy kręcę się po Biszkeku popadam w lekką paranoję, bo wydaje mi się, że wszystkich znam i że powinnam się przywitać, bo to na pewno któryś z moich uczniów. Przyznaję, jest lepiej niż na samym początku, bo już trochę się bardziej w tych twarzach orientuję. Mam jednak pewność, że nigdy nie osiągnę tej zdolności natychmiastowego rozpoznawania grupy etnicznej. Kirgizi to mają, jedno spojrzenie i wiedzą, czy ktoś jest Kazachem, Ujgurem, Tatarem, Dunganem… Ja potrafię tylko odróżnić Rosjanina od Kirgiza, a to też nie zawsze. Nauczyłam się już, że o Kirgistanie i o byciu Kirgizem należy rozmawiać delikatnie albo w ogóle, bo często robi się gorąco, właśnie z powodu tych różnic etnicznych. Czasem jednak kiedy widzę, że atmosfera jest w miarę dobra, nie mogę się powstrzymać i ich podpytuję trochę. Strasznie to ciekawe i dla mnie chyba nie do pojęcia. U nas to takie proste. Jestem z Polski, jestem Polką, moi rodzice są Polakami, w domu mówimy po polsku. W tym sensie nie mam problemu ze zdefiniowanie siebie. Jasne, może moje życie jest trochę uboższe, bo mam dostęp do jednej tylko kultury, ale też jednocześnie dużo prostsze. Tutaj to dużo bardziej skomplikowane. Ojciec mojego ucznia jest Kałmukiem, matka Kazaszką, mieszkają w Kirgistanie, mówią po rosyjsku. Kim ten chłopak jest? Pełno jest takich przypadków. Rosjanie, którzy w Kirgistanie są zbyt rosyjscy a w Rosji zbyt azjatyccy. Koreański nastolatek o rosyjskim imieniu, który uważa się za Kirgiza ale marzy o mieszkaniu we Francji. Gruzin wychowany w Azerbejdżanie, który do Kirgistanu przyjechał po lepsze życie. Chińczycy, Pakistańczycy, Afgańczycy, Uzbecy. Wszystko tutaj jest. Dodatkowo trzeba się jakoś orientować pomiędzy Kirgizami z Biszkeku i z innych regionów, zwłaszcza z południa. Ci pierwsi są bardziej nowocześni, bo na nich w znaczący sposób wpłynął związek radziecki. W Biszkeku, wszyscy mówią po rosyjsku, bez tego nie można normalnie funkcjonować, zwłaszcza nie można znaleźć dobrej pracy. Kirgizi z wiosek są bardziej konserwatywni, bardziej religijni i bardziej przywiązani do tradycji, w szczególności do języka. Poza Biszkekiem są miejsca, gdzie w ogóle po rosyjsku dogadać się nie można. Stanowi to dosyć duży problem, bo ludzie z wiosek nieustannie napływają do stolicy i ciężko im się bez języka odnaleźć. Z drugiej strony w Biszkeku poznałam wielu Kirgizów, którzy po kirgisku nie mówią prawie wcale, co też jest smutne, bo bez języka naród powoli umiera, język to tradycja i kultura. Chociaż w sumie nie dziwię im się, kirgiski jest zupełnie inny niż rosyjski i chyba trudny do nauczenia. Ja umiem tylko powiedzieć „beszparmak”, co dosłownie znaczy pięć palców, ale też jest nazwą najlepszej tradycyjnej lokalnej potrawy. Dobra, poza tym wiem też jak powiedzieć, że lodówka jest bezsensowna i zapytać kogoś, czy nie chce przypadkiem w mordę, ale to mi się chyba nie przyda.

3 komentarze:

  1. Spotkałam ostatnio Munguu w Misiu. Znów mieszka z Polką i ponoć uczy się polskiego. Ach, wspomnienia...:)

    OdpowiedzUsuń
  2. KOłolsky, normalnie zaczynasz jak socjol :P Ciekawe, ciekawe :)

    OdpowiedzUsuń
  3. zabrakło: pisac :P Fajnie się czyta te nowe wpisy:)

    OdpowiedzUsuń