niedziela, 30 października 2011

Dzień czterdziesty trzeci

Kolejny wypad w góry, tym razem oglądaliśmy wodospady. Nie były może jakieś przeogromne i powalające, ale i tak mnie zachwyciły. Natura w Kirgistanie mnie nieustannie zadziwia, jak to możliwe, że tu jest tak pięknie, i to w całym kraju? W sumie oprócz Biszkeku są tutaj tylko dwa większe miasta, a poza tym pustka, tylko te przeogromne góry i od czasu do czasu jakieś zagubione wioski i ludzie wciąż żyjący w jurtach. Wszyscy bez wyjątku Kirgizi uważają, że przyroda jest największym skarbem i są z tych swoich gór bardzo dumni. Nawet oczywiście jest odpowiednia legenda, o tym jak to się stało, że Kirgizom w takim pięknym zakątku przyszło żyć. Otóż kiedy Bóg rozdzielał krainy wszystkim narodom, Kirgizi nie stawili się, bo mieli gości. Wiadomo, naród to niesamowicie gościnny więc przybyszów odpowiednio przyjęli, biesiada zatem na pewno zawierała tańce, picie kumysu i mnóstwo mięsa. Kiedy zabawa się skończyła, Kirgizi z przerażeniem zorientowali się, że nie mają własnej ziemi. Udali się zatem do Boga i poprosili o jakąś krainę, choćby najmniejszą. Bóg słysząc, że to taki gościnny i porządny naród ulitował się i dał im w posiadanie ten mały górski zakątek, który pierwotnie przeznaczony był dla niego samego jako drugi raj. Tak właśnie Kirgizi to widzą. Niestety nie szanują za bardzo swojej ziemi i przyrody, wszędzie tutaj walają się śmieci, miejscami góry wyglądają gorzej niż wały nad Odrą w sezonie grillowym. Świadomość ekologiczna tutaj nie istnieje, nawet wśród młodych ludzi, którzy na co dzień prezentują raczej zachodni styl myślenia. Ze szczytu wracałam z młodą Kirgiską, która tak jak wszyscy uważa, że w tym kraju nie ma perspektyw, zapatrzona jest w USA i trochę gardzi tradycją. Nagle po prostu otworzyła plecak i wyrzuciła wszystkie możliwe śmieci w krzaki. Kiedy próbowałam z nią o tym porozmawiać usłyszałam tylko, że przecież to i tak nie ma znaczenia, że wszyscy tak robią i że i tak tutaj już tyle brudu jest, że jedna butelka różnicy nie zrobi. Z takim myśleniem tych pięknych gór za kilka lat w ogóle nie będzie widać spod góry śmieci. Zasadniczo jednak wydaje mi się, że problem jest głębszy, że nie chodzi tylko o śmieci ale o generalną postawę życiową. Ludzie uważają, że nic od nich nie zależy, że jednostka nie ma absolutnie żadnych szans w starciu z systemem, bo system jest zbyt potężny. Na co dzień zatem nie podejmują żadnych prób, akceptują te wszystkie zasady i nawet jeśli im się nie podobają to i tak nic z tym nie robią. Co więcej, próbują znaleźć jakieś dobre strony w systemie. Często słyszę, że to dobrze, że panuje korupcja i nepotyzm, bo dzięki temu chociaż niektórzy ludzie mają szansę na dobrze płatną pracę. System tak zatem trwa, ludzie w sumie robią się coraz bardziej zmęczeni i zniechęceni, aż w końcu wybucha rewolucja, która w gruncie rzeczy i tak niczego nie zmienia, władze są inne ale system pozostaje ten sam. Moi najbliżsi Kirgizi należą do ludzi, którzy mimo wszystko chcą zmian, starają się walczyć i pracować u podstaw. Ich zdaniem jedyną szansą na zmianę są obcokrajowcy, którzy mogli by nauczyć młodych ludzi nowego sposobu myślenia i pokazać im, że można żyć inaczej. Nie jestem do tej koncepcji przekonana. Owszem, w sensie materialnym poziom życia w Europie Zachodniej czy USA jest nieporównywalnie wyższy, ale to wcale nie znaczy, że ludzie tam są szczęśliwsi. Wpływy zgniłego zachodu niszczą wiele dobrych rzeczy, widzę to po sobie samej. Z resztą nie wiadomo, czy to w ogóle mogłoby się tutaj przyjąć, Europa Wschodnia jednak mimo wszystko kulturowo bliższa jest Zachodowi niż Azja Środkowa. Poza tym nie wiem, czy w ogóle mam prawo tutaj „nauczać”. Łatwo być obcokrajowcem, który przyjeżdża tutaj na pół roku czy rok, głosi te swoje wyzwolone koncepcje a potem wraca do siebie i dalej jest hipsterem i udaje, że gardzi konsumpcją w swoim ekonomicznie bezpiecznym państwie, w którym nic mu nie grozi. A ludzie tutaj zostają z nowymi problemami. W ogóle nie wyobrażam sobie, że mogłabym komuś powiedzieć, że powinien się bardziej starać, że jednostka może coś zmienić, że warto poddać w wątpliwość system. To nie jest Europa. Owszem, w Polsce też bywa ciężko, też walczymy z biurokracją i korupcją, ale to jednak mimo wszystko to nie to samo. W Polsce są szanse na sukces, mówcie co chcecie, ale jednak da się. Tutaj ktoś, kto rzuca wyzwanie systemowi najprawdopodobniej zostanie zdeptany i wyrzucony poza nawias, tak to się kończy. Zatem nie wiem, kiedy mnie moi uczniowie pytają o mój styl życia i o Polskę odpowiadam szczerze, ale nie staram się ich jakoś bardzo przekonywać, że to jest lepszy wybór, bo w sumie przecież pewności nie mam. Znowu zatem przeżywam te dylematy emigranta, ech, dramat.

1 komentarz:

  1. A propo ekologi to obserwuję tutaj coś podobnego. Sądzę, że to wynika jakoś z wartości "postmodernistycznych", chyba zresztą sama coś pisałaś o ruchach ekologicznych. Niemożliwe, aby mogły działać, w społeczeństwie, które dopiero zaczyna się dorabiać, każdy myśli o sobie, nie potrafi abstrahować i zając się tematami bardziej "globalnymi", to już jakaś większa abstrakcja, a myślenie abstrakcyjne to chyba wyższy stopień rozwoju :P Nikogo nie urażając oczywiście

    OdpowiedzUsuń