poniedziałek, 31 października 2011

Dzień czterdziesty dziewiąty

Jutro wybory, czuję się podekscytowana. Niby mało prawdopodobne, że coś się wydarzy, ale i tak trochę dziwnie żyć w mieście, w którym lada chwila wydarzyć się może rewolucja. Trochę sobie z Kirgizami debatuję o tutejszej sytuacji politycznej. Zasadniczo wszyscy moi znajomi z Biszekeku zamierzają głosować na jednego kandydata, obecnego premiera Atambajewa. Zasadniczo nikt nie uważa, że jest to jakichś szczególnie dobry wybór, jednak uważają, że głosując na niego wybierają mniejsze zło. Powszechnie uważają go za nieudacznika, jednak jest to nieudacznik bezpieczny, bo już znajomy. Podczas dwóch ostatnich rewolucji walczył czynnie przeciwko reżimowi poprzedniego prezydenta, Bakijewa. Przyczynił się też do uchwalenia obowiązującej konstytucji i zmiany systemu z prezydenckiego na parlamentarny. Zasadniczo zatem wiadomo, że będzie kontynuował obecną linię polityczną i nie wprowadzi jakichś radykalnych zmian, a w szczególności nie będzie próbował przywrócić przedrewolucyjnego porządku. Mimo wszystko Kirgizi nie wiążą z nim jakichś wielkich nadziei, jest po prostu postrzegany jako szansa na jako taką stabilizację i spokój. Dwóch pozostałych liczących się kandydatów uważanych jest za nacjonalistów. Jeden z nich ma bardzo poważne powiązania z mafią, a drugi był ministrem do spraw nadzwyczajnych za czasów poprzedniego prezydenta. Obaj chcą rewizji konstytucji i mają zapędy dyktatorskie. Obaj też chcą żeby Kirgistan był bardziej kirgiski, co wydaje się szczególnie niebezpieczne w kraju, gdzie tyle jest mniejszości narodowych. Wydaje się jednak, że żaden z nich nie zdoła wygrać, o ile oczywiście wybory zostaną przeprowadzone uczciwie, co wcale takie pewne nie jest. Dwa dni przed wyborami państwowa komisja wyborcza miała problemy z ustaleniem faktycznej liczby uprawnionych do głosowania. Liczba ta wahała się od 2,5 to 3 milionów. W kraju tak małym jak Kirgistan pomyłka rzędu pięciuset tysięcy wyborców wydaje się wręcz niemożliwa. Ciężko też uwierzyć, żeby tak poważny organ jak państwowa komisja miała tak poważne problemy z liczeniem i to na dwa dni przed wyborami, które zdecydują o losach kraju. No cóż. Zobaczymy.

Kirgistan żyje wyborami, ale też obchodami Helloween. Dla mnie to pierwszy raz, kiedy udałam się na imprezę z tej okazji i to tylko dlatego, że była to impreza firmowa i musiałam pójść. Żałuję z całego serca. To, co się tam działo, jest nie do opisania. To było moje pierwsze pracownicze party i teraz wiem na pewno, dlaczego ludzie tak nie cierpią podobnych imprez. Mój szef wynajął dom, mniej więcej taki jak nasze mieszkanie, czyli salon i kuchnia na dole i sypialnie na górze. Pokoje na górze oczywiście służyły za gniazdka miłości dla spragnionych wrażeń. Dobra, może jestem stara i konserwatywna, ale się oburzam. Byłam rok na Erasmusie, ale takich rzeczy jak tu to nie widziałam. Impreza była dla uczniów, nauczycieli i menagerów. Sam pomysł nie wydawał się taki zły, jednak realizacja – masakra. Po pierwsze nie popieram picia wódki z własnymi uczniami, którzy mają na oko lat piętnaście. Po drugie w ogóle nie mieści mi się w głowie jak można nawiązać romans z ludźmi, których się uczy. Po trzecie nie ogarniam zupełnie, jak można taki romans uskuteczniać zupełnie otwarcie na oczach współpracowników. Chociaż może to wcale nie jest takie dziwne, większość ludzi widząc nauczyciela obmacującego dwudziestoletnią uczennicę reagowali entuzjastycznie i gratulowali mu osiągnięcia. Żal. Normalnie trafiłam na orgię, co może normalnie by mnie nie ruszało, ale postanowiłam nie pić i doszłam do wniosku, że na trzeźwo takie rzeczy są nie do zniesienia. Chyba jednak dorastam albo się starzeję, bo to co się tam działo nie wydawało mi się ani zabawne ani fajne. Zasadniczo tak bardzo się oburzam, bo to obrazuje jak wielka hipokryzja tutaj panuje. Na co dzień na zajęciach nie mogę nawet wymówić słowa „seks” bo się bulwersują, a jak przychodzi co do czego to się zachowują jak psy spuszczone ze smyczy. Na co dzień tyle mówią o tym, jak ważna dla nich jest rodzina, a na imprezie widziałam przykładnego ojca i męża całującego się z jakąś małolatą. Nie twierdzę, że w Polsce czy w Europie jest inaczej ani że jesteśmy lepsi od Kirgizów. Po prostu nie rozumiem, po co ta cała gadka o tym, jak bardzo są moralni i wierzący.

3 komentarze: