środa, 2 listopada 2011

Dzień pięćdziesiąty

Wybory. Od rana wyczekiwaliśmy, że coś się wydarzy, że nastąpi jakiś mniejszy albo większy dramat. Naprawdę można popaść w paranoję, kiedy tak się czeka na potencjalną rewolucję. Przy śniadaniu słyszeliśmy jakieś dziwne krzyki dochodzące z parku, przy którym mieszkamy. Może to zwykłe żarty nastolatków, a może początek zamieszek? Potem wyłączyli prąd. W sumie zdarza się to tutaj często, ale może to rząd próbuje odciąć demonstrantów od świata? Dobra, większość tych naszych rozważań nie była całkiem na serio, robimy sobie z tej całej sytuacji żarty, ale też nie mamy do końca pewności, że to się zdarzyć nie może.

Koło południa wybraliśmy się na rekonesans. Nasza dzielnica wyglądała spokojnie, ludzie nie sprawiali wrażenia jakoś szczególnie przejętych, zatem postanowiliśmy zapuścić się na przedmieścia. To zabawne, mieszkamy w centrum (właściwie to centrum akademickie, wszystkie prawie uniwersytety mają tutaj swoje siedziby, coś jak Grunwald we Wrocławiu), ale około trzydziestominutowy spacer wystarczy, żeby być za miastem, prawie u samego podnóża tych niesamowitych gór. Teraz kiedy spadł śnieg to wszystko wygląda jeszcze lepiej. Biszkek zimą jest co prawda bardziej przygnębiający, ale góry sprawiają wrażenie jeszcze bardziej tajemniczych i niedostępnych niż zwykle, co zdecydowanie uważam za fascynujące. Nie mogę się doczekać początku sezonu snowboardowego, będzie się działo.

Zanim jednak to nastąpi, poczekać trzeba nam na wyniki wyborów i rozwój sytuacji politycznej. Jako że nie przestaję być politologiem to nie mogłam sobie odpuścić i poszłam zobaczyć jak wygląda głosowanie. Zdziwiła mnie ilość policji i obserwatorów szukających nieprawidłowości. Chyba trochę im zamieszaliśmy w głowach, bo mimo że staraliśmy się nie wyglądać na obcokrajowców to chyba się nie udało, kilka uwag nam się po angielsku wyrwało i widzieliśmy jak patrzą na nas i odnotowują coś w swoich mrocznych zeszytach. Ciekawe czy wyglądamy bardziej jak młodzieżówka CIA czy KGB.

Samo głosowanie wygląda dużo bardziej chaotycznie niż u nas. Trzeba stać w dwóch czy trzech kolejkach których sensu nie pojmuję za nic, wszystko to trwa dosyć długo i wygląda, że nikt nad tym nie panuje. Niby są tutaj listy wyborców, ale mimo wszystko kciuk każdego głosującego zostaje pomazany specjalną farbą, żeby zapobiec głosowaniu w kilku miejscach. Cóż, może to nie jest szczyt wyrafinowania i technologii, ale w sumie proste rozwiązania są najlepsze.

Do wieczora już nic się nie wydarzyło, ale moment krytyczny będzie chyba dopiero około środy, kiedy poznamy oficjalne wyniki. Pozostaje zatem czekać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz