poniedziałek, 31 października 2011

Dzień czterdziesty ósmy

Na dworze zimno i ciemno, a u nas w mieszkaniu kolejna tragedia. Za dobrze nam się powodziło ostatnio. Pralka, lodówka, takie zbytki. Jedno z nas chyba nie wytrzymało życia w takim luksusie i postanowiło uśmiercić czajnik, próbując zagotować pustkę. Okrutna śmierć dla czajnika, a i podłoga trochę się podwędziła. Zasadniczo bardzo nas to zasmuciło, sama nie wiem dlaczego aż tak bardzo, ale naprawdę atmosfera zrobiła się grobowa. Wszyscy wokół czajnika się zgromadziliśmy i urządziliśmy mu pogrzeb przy akompaniamencie naprawdę przejmującej muzyki (zawsze wiedziałam, że kiedyś nadejdzie moment kiedy Sigur Ros będzie pasować :D). Powstał nawet film dokumentujący naszą żałobę, jest naprawdę przejmujący, bo naprawdę wyglądamy na cierpiących, zwłaszcza kiedy rytualnie pijemy ostatnią herbatę, którą udało nam się za pomocą zmarłego czajnika przygotować. Naszła mnie po raz kolejny refleksja, że dobrze, że z tymi ludźmi mieszkam, bo świetnie rozumieją mnie i moją potrzebę odreagowywania stresów w dziwny sposób. Bez pogrzebów czajników, rytualnego i naukowego liczenia ziemniaków wysypanych na klatce schodowej oraz tańców w marszrutkach Biszkek nie byłby dla mnie tym samym.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz