niedziela, 30 października 2011

Dzień czterdziesty pierwszy

Biszkek mnie zadziwia i fascynuje, ale też sprawia, że poddaje w wątpliwość rzeczy, które dawniej wydawały mi się niezbędne i oczywiste. Taka na przykład komunikacja miejska. We Wrocławiu a nawet w Bukareszcie nie mogłam sobie wyobrazić poruszania się po mieście bez rozkładu jazdy i bez głosu miłej pani w autobusie czy w metrze, który radośnie oznajmiał „następny przystanek: Koszarowa”. Poza tym, żeby jeździć komunikacją miejską trzeba mieć bilet, prawda? Tutaj jednak okazuje się, że to może być zorganizowane zupełnie inaczej i nawet o dziwo można się do tego przyzwyczaić w miarę szybko. Przystanki nie tylko nie mają oficjalnych nazw, one nie istnieją! Przyznaję, w przypadku autobusów i trolejbusów mniej więcej wiadomo, gdzie zwyczajowo powinny się zatrzymać. Jednak marszrutki to totalny odlot, za każdym razem trzeba kierowcę prosić, żeby nas wysadził gdzieś na skrzyżowaniu, co zasadniczo jest trudne, jeśli nie ma absolutnie żadnej szansy, żeby zobaczyć gdzie akurat jesteś. Na początku myślałam, że to bez sensu i tęskniłam za tym europejskim stylem, ale teraz doszłam do wniosku, że może to wcale takie tragiczne nie jest. Może wcale rozkładów nie potrzebujemy, tak czy inaczej marszrutka w końcu przyjedzie. Może biletów (a tym bardziej automatów biletowych, co za burżujstwo) też nie potrzebujemy, przecież da się kierowcy zapłacić wysiadając. Oczywiście nie twierdzę, że należy rezygnować z tych wszystkich udogodnień, które mamy, ale chyba jednak będąc w Azji muszę zaakceptować fakt, że tutaj wiele problemów rozwiązuje się zupełnie inaczej niż u nas. I może to jest w porządku.

Niemniej jednak nie wyrzekam się całkowicie mojego stylu życia i dalej sobie po europejsku tutaj działam, chociaż łatwo nie jest, bo różnice kulturowe są ogromne. Dzisiaj na przykład gadaliśmy o tym, że w Europie często pijemy grzane piwo. Tutaj jest to wynalazek zupełnie nieznany i oczywiście Azjatów zafascynował. Zupełnie nie wiem kiedy i nie wiem kto wpadł na ten pomysł, ale w każdym razie na imprezie postanowili spontanicznie taki specjał przygotować, czyli po prostu zagotować piwo w czajniku. Rozbroiło mnie to zupełnie, chociaż w sumie logika jakaś w tym jest, grzane piwo to w końcu grzane piwo. Chyba jednak powinnam im przygotować je tak jak robimy to w Polsce, chociaż w sumie nie wiem dokładnie z czego składa się „przyprawa do grzańca” i czy można to kupić w Kirgistanie. Poza tym zbliżają się moje imieniny i chciałabym tradycyjnie przygotować turbo kisiel. Tanie wino może jakieś się tu znajdzie, ale zupełnie nie mam pojęcia jak zrobić kisiel domową metodą, to w ogóle da się?

2 komentarze:

  1. na pewno sa jakies przepisy w necie :> maki ziemniaczanej potrzeba -tyle wiem :P

    OdpowiedzUsuń
  2. heheh, Kowalska: mąka ziemniaczana! To podstawa :P No ale nie wiadomo czy ją znajdziesz :P

    OdpowiedzUsuń