niedziela, 30 października 2011

Dzień czterdziesty trzeci

Dzisiaj święto, do pracy dopiero na 15! Skorzystaliśmy z tej wspaniałej okazji i urządziliśmy sobie wycieczkę na bazar, w końcu pralka dalej jest bezużyteczna, a w czymś trzeba chodzić. Byłam już wcześniej na kirgiskim bazarze, ale ten – Dordoi – mnie zafascynował. Jest naprawdę ogromy – największy w Azji Środkowej i jeden z większych na kontynencie w ogóle. Pracuje na nim ponad 20 tysięcy ludzi i naprawdę można spędzić tam cały dzień oglądając na przykład tylko buty. Na Dordoi kupić można dosłownie wszystko. Cały interes zarządzany jest przez lokalną mafię, więc wcale nie zdziwiłabym się, gdyby okazało się, że oprócz podrabianych ciuchów i elektroniki można tam też nabyć towary niecodzienne, np. narkotyki albo nerki. W sumie łatwo mogę wyobrazić sobie handel organami, bo pośród tych wąskich i zatłoczonych alejek naprawdę można zginąć i to śmiercią straszną, bo rozjechanie przez taczkę z której sprzedają samsy* wydaje mi się naprawdę dramatycznym końcem żywota. Na szczęście na bazar wybrałyśmy się z jednym z Kirgizów, więc udało nam się nie zginąć, nie zgubić i nie dać się okraść. Co więcej, kupiłyśmy mnóstwo ciuchów, podszkoliłyśmy ruski i uczyłyśmy się sztuki targowania. W sumie nigdy nie myślałam, że będą mnie cieszyć zakupy na bazarze, przecież ja z zasady gardzę bazarami, a tu proszę, jaka radość. No cóż, chyba po prostu tutaj to jest naturalne, chyba nie da się inaczej, po prostu jakoś się staram wpisywać w ten klimat. Oczywiście do końca to nigdy się nie uda, mimo że ponoć trochę wyglądam jak Rosjanka to podobno i tak na kilometr można rozpoznać, że nie jestem stąd. Mimo to staram się nie wyróżniać, dlatego też na dzisiejszy wypad do klubu założyłam najbardziej imprezowe z moich ciuchów, bo tu zawsze laski się niesamowicie lansują. Nie pomogło. W porównaniu z Kirgizkami ja i Niemka wyglądałyśmy naprawdę biednie, bo tu zasadniczo wszystkie panny wyglądają jak dziwki, a kolesie przypominają alfonsów, taki stajl. Wciąż mnie to zaskakuje, bo generalnie za dnia wszyscy wyglądają raczej skromnie, a moi uczniowie w większości robią wrażenie porządnych, a nawet zbyt porządnych. Jednak hipokryzja tutaj jest straszna, ludzie wydają się naprawdę mili, sympatyczni i w porządku, mówią dużo o zasadach i wartościach a potem nagle okazuje się, że potrafią odwalać numery, które w głowie się nie mieszczą. Tak, wiem że to się zdarza też w Polsce i zasadniczo wszędzie, ale tutaj wydaje się to być problemem bardzo powszechnym, systemowym wręcz. Ludzie tutaj są ograniczeni przez te wszystkie zasady i konwenanse, na co dzień nie mogą się wyszaleć, więc czasem jak się nadarzy okazja to naprawdę dają czadu i nie zawsze to na dobre wychodzi. W sumie nie oceniam i nie potępiam, sama miewam podobnie, ale mimo wszystko przykro czasem bywa patrzeć na to wszystko.

* Samsy to tradycyjna lokalna przekąska. Wygląda trochę jak bułka albo ciastko francuskie, tylko w środku są ziemniaki i mięso – najczęściej kurczak albo wołowina, ale ponoć na Dordoi sprzedaje się głównie samsy z kotów i psów.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz