niedziela, 30 października 2011

Dzień czterdziesty

Po czterdziestu dniach wydaje mi się, że wreszcie zaczynam się zadomawiać. Dzisiaj chyba pierwszy raz od przyjazdu mój dzień nie był szalony, dziwny, zaskakujący ani pełen wrażeń. Nie miałam żadnych problemów ze zrozumieniem lokalnych zwyczajów, nie zrobiłam z siebie głupka, nie naruszyłam żadnego tabu ani nie dałam się oszukać. Zupełnie zwyczajny dzień, zupełnie banalny i zupełnie przewidywalny. Bieganie, gotowanie, zakupy, sprzątanie (ach, jakże by się chciało dorzucić „pranie”, ale niestety ta diabelska maszyna jest wciąż bezużyteczna). Praca, po której już wiem czego się spodziewać. Najspokojniejszy na świecie wieczór z chłopakami. Powinnam się cieszyć, bo to chyba faktycznie znaczy, że to dziwne miasto pełne kasyn i neonów staje się w jakiś sposób moim domem. Poza tym wrażeń ostatnio miałam aż za dużo, więc trochę spokoju pewnie mi się przyda. Z drugiej strony ciężko się przyzwyczaić. Przez czterdzieści dni moje życie było nieustanną przeprawą przez nieznane, ciągle coś się działo, wszystko było nowe i zaskakujące. Uwielbiam żyć w stanie nieustannego zdziwienia, w końcu jestem poszukiwaczem ciekawostek, ale chyba czasem każdy potrzebuje mieć poczucie, że życie jest bezpiecznie nudne, że wszystko jest w porządku i nie ma co się spinać. Ciężko taki stan osiągnąć w Azji, ale chyba się udało, przynajmniej na jeden dzień. Myślę, że to na razie wystarczy, a jutro znowu coś się wydarzy, spodziewam się niespodziewanego!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz