czwartek, 20 października 2011

Dzień trzydziesty dziewiąty

W naszym mieszkaniu odkryliśmy kolejny bezsensowny sprzęt. Tym razem chodzi o pralkę, która psuje się średnio raz w tygodniu i za każdym razem potrzeba co najmniej dwóch tygodni, żeby ją naprawić. Czasem któreś z nas się uprze, że jednak pranie zrobi, co kończy się powodzią w całym domu i skargami sąsiadów. Zasadniczo z sąsiadami nie mamy tu dobrych stosunków, hałas strasznie się tu niesie przez rury w łazience czy przez nie wiem co tam i generalnie słychać dokładnie wszystko. Dobra, rozumiem, że czasem się trochę drzemy po nocach, ale żeby od razu mówić naszemu właścicielowi, że co wieczór urządzamy orgie? Oczywiście wszyscy uznali, że to moja wina, bo kiedy mam napady hiperaktywności biję się chłopakami i ponoć wydaję dziwne dźwięki. Tak tak, zawsze to wina hiperaktywnych ludzi, zawsze. W każdym razie opracowaliśmy nową zasadę: zanim rozpoczniesz orgię, upewnij się, że drzwi od łazienki są zamknięte :D Czasem czuję się jak w jakiejś komunie, chociaż nie nazwałabym jej hipisowską, raczej hipsterską. W każdym razie pralki nie ma, zatem wszyscy chodzimy w lekko brudnych ciuchach, okradamy się nawzajem z czystych skarpetek, a ja i Niemka chodzimy w męskich bluzach (jak faceci to robią, że zawsze mają więcej ciuchów?). Zatem oficjalnie przyznaję, nie wyglądam dobrze, oj nie. Mimo wszystko mam wzięcie jak nigdy, jak to działa? Wieczorami mam totalnie początkującą grupę, składającą się z samych dorosłych mężczyzn. Ledwo co dukają po angielsku, jednak zadziwiająco dobrze radzą sobie z pytaniami o mojego chłopaka i o mój numer telefonu, co za żal.

Ok, teraz co wrażliwszych i poprawnych politycznie czytelników uprzejmie wypraszam, bo będzie rasistowsko, wrednie i w ogóle z brzydkimi słowami. Chyba muszę zmienić bloga na takiego dozwolonego od lat 18, bo poważne tematy tu się pojawiają czasem. W każdym razie muszę to napisać: mam problem ze współpracownikiem i jakkolwiek to strasznie brzmi wydaje mi się, że jedną z przyczyn jest to, że jest czarny. Żeby nie było, wydawał się strasznie sympatyczny i wydawało mi się, że możemy się normalnie kumplować, bo chłopak niesamowite poczucie humoru ma. To taki typowy nyga pliz, nieustannie uśmiechnięty i mówiący do mnie bro albo man, a powszechnie wiadomo, że się tym jaram. W każdym razie zamiast do pracy (jest didżejem, wszystkie laski robią łaaaaał) przyszedł na moją imprezę urodzinową. Nie powiem, było mi szalenie miło i w rewanżu spontanicznie zaprosiłam go na piwo. Jestem pewna, że ciąg dalszy wydaje się oczywisty dla wszystkich ale dla mnie takie rzeczy są zawsze zaskoczeniem, w swojej naiwności nigdy się nie spodziewam takich akcji. W każdym razie dla mnie to było piwo, dla mojego nyga to była randka. Ok, całą tę gadkę o tym, jaka to jestem cool i speszjal jeszcze bym przełknęła, ale potem zaczęło robić się serio jakoś nie bardzo. Ja oczywiście w szoku, bo jak mógł pomyśleć, że ja coś od niego chcieć potencjalnie mogę, hę? Nyga też w szoku, no i come oooon, Kasza, come oooon. No kurwa! (Przepraszam, ale nie znajduję zamiennika). Nie chcę się wdawać w szczegóły, ale nyga dostał lekko po mordzie, scena, dramat, co się dzieje? Niby focha nie ma, jest w porzo, ale na litość, niech mi ktoś codziennie przypomina smsem, że randki w pracy to ZAWSZE kłopoty, dobra? Bo ja tego nie ogarniam. Tak na marginesie, jakby ktoś chciał się martwić to nie ma potrzeby, nyga nie był jakiś szczególnie agresywny, ale po prostu się zdenerwowałam i mnie poniosło, bo cholera mówię nie to znaczy nie, no szanujmy się. Można to chyba zakwalifikować jako incydent na tle rasistowskim, ech. W każdym razie nowa złota zasada: Kowalska, zanim pójdziesz gdzieś z przedstawicielem innej kultury zastanów się sto razy. A potem jeszcze sto.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz