wtorek, 11 października 2011

Dzień dwudziesty dziewiąty

Wszystkiego trzeba spróbować, tak? Jem zatem koninę, chodzę do lokalnych mordowni i zwiedzam jurty. Dzisiaj podczas wycieczki na miacho spontanicznie zakupiliśmy paczkę tabaki od ulicznego sprzedawcy. Promocyjna cena wynosiła około 40 groszy. Zawsze uważałam, że żucie tabaki to domena starych mężczyzn, jakoś tak kojarzy mi się to z zapuszczonymi stuletnimi Afgańczykami. Tymczasem jednak okazało się, że może to być też rozrywka dla młodzieży ze zgniłego zachodu. Strasznie to hipsterskie i chyba w złym stylu (to całe plucie jest obleśne) ale ubaw był straszny. Chyba nadrabiam sobie moje młodzieńcze lata, kiedy to mimo wszystko się nie wyszalałam i dzieciństwo, kiedy byłam zbyt zakompleksiona żeby się dobrze bawić. Teraz mam zasadniczo wszystko gdzieś i spędzam wieczory grając w jakieś ekstremalne karciane gry wymagające tarzania się po podłodze. Tak, polała się krew i to ostro, ale warto było.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz