sobota, 8 października 2011

Dzień dwudziesty szósty

Nazywają mnie tu leniem, bo nie jem po dwudziestej, zatem też nigdy nie widzieli żebym jadła albo sprzątała po dwudziestej. W ramach udowadniania, że jednak coś potrafię ugotowałam moim głupkom pierogi. Dwa kilo mąki i tona ziemniaków, myślałam, że będziemy to jeść przez tydzień ale oczywiście nie doceniłam apetytu chłopców. Wszystko zeżarli od razu, jak to jest możliwe? Chyba następnym razem nagotuję im gar bigosu. W każdym razie jak to zawsze przy pierogach mieliśmy mega ubaw, zwłaszcza podobało mi się wałkowanie ciasta butelką wypełnionym tradycyjnym kirgiskim kefirem (chyba szoro to się nazywa). Jak się tak tym szoro wstrząsa to nabiera nowych właściwości smakowych, nie powiem że nie. Zasadniczo zatem nagotowaliśmy miliard pierogów i doszłam do wniosku, że moja nowa komuna jest idealnym miejscem do życia. Chyba to tak właśnie działa. Kiedy gdzieś jedziesz i nie znasz nikogo każdy może stać się twoją rodziną. Wszyscy jesteśmy w takiej samej sytuacji, wszyscy mamy podobne problemy i dlatego tak dobrze się rozumiemy. Mieszkam tu dopiero dwa tygodnie a naprawdę czuję że znam ich wszystkich od lat. Nawet funkcję mamy jak w rodzinie. Ja jestem trochę jak najmłodsze dziecko, lekko zwariowane i potrzebujące nieustannej uwagi (tak tak, odrobinkę to smutne ale jestem ‘attention whore”). Poza tym jest też człowiek lubiący sprzątać i osoba zwana moralną babuszką, bo ciągle się nami opiekuje i chce, żeby nam tu było dobrze. Trochę to paradoksalne, że łatwiej jest poznać ludzi gdzieś, gdzie jest się zupełnie obcym. Przez dwa ostatnie miesiące w Polsce nie poznałam chyba nikogo nowego, chciałam się nacieszyć moimi ziomkami „na zapas” i trochę się zamknęłam na nowych ludzi, co nie jest chyba dobre. Tu nieustannie kogoś poznaje i nawet sama się sobie dziwie, że mi to tak łatwo przychodzi. Kiedyś na przykład zaczęłam spontanicznie rozmawiać z dziewczyną na ławce w parku i teraz szczerze mówić nie wyobrażam sobie życia w Kirgistanie bez niej (jakkolwiek gejnie to brzmi). W ogóle cały ten wyjazd do Biszkeku to chyba jednak jest ekstremalne przeżycie, jest tu inaczej do tego stopnia, że chyba muszę zrewidować większość moich poglądów na temat życia i świata, co mam nadzieję wyjdzie mi na dobre, chociaż mam nadzieję, że na islam nie przejdę ani innych głupot nie narobię.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz