sobota, 8 października 2011

Dzień dwudziesty trzeci

Po czterech godzinach snu (hiperaktywność, a jakże) zabrałam mych Niemców i pojechaliśmy na wycieczkę organizowaną przez lokalny klub górski. Nieopatrznie zajęliśmy miejsca na tyle marszrutki, co było tragicznym pomysłem bo na tych wiejskich drogach naprawdę nas wytrzęsło i na większych wybojach regularnie uderzaliśmy głowami o sufit. Warto jednak było znosić takie niedogodności. Pogoda była przepiękna, ciepło, słonecznie, zero wiatru. Pod górę szliśmy około trzech godzin, czasami było dosyć ciężko, ale widok na górze bezcenny. Naszym celem było górskie jezioro o nazwie Kel-Tor, naprawdę cudowne miejsce. Nigdy chyba jeszcze nie widziałam wody takiego koloru, była taka niebiesko-zielona, zupełnie jak na zdjęciach wysp na Pacyfiku. Oczywiście nie mogliśmy się powstrzymać i weszliśmy do wody, co było dosyć głupie, bo po pierwsze jezioro było naprawdę lodowate, a po drugie później okazało się, że są tam pijawki. Jednak wszyscy żyją, więc jest dobrze. Później wycieczka urządziła sobie piknik, a jako że większość turystów stanowili Rosjanie, to bez picia wódki się nie obeszło. Tym razem jednak sobie odmówiłam i zamiast biesiadować wybrałam się z jednym z moich współlokatorów na spacer dookoła jeziora. Zajęło nam to około godziny, ale przygoda była niesamowita. Zasadniczo nie było tam regularnej ścieżki więc łaziliśmy po wielkich kamieniach pełnych glonów i alg i przełaziliśmy przez lodowate strumyczki. Widoki jednak były niesamowite, trafiliśmy na malutką plażę, z której zobaczyć można było naprawdę wysokie góry z ośnieżonymi szczytami. Chyba od bardzo dawna nikt tam nie był, bo wszędzie walały się zwierzęce kości (mamy podejrzenie, że to jak) i było trochę mrocznie, chyba jeszcze nigdy nie byłam w takim odludnym miejscu. Uwielbiam ten Kirgistan, jest naprawdę dziki i na każdym kroku można zobaczyć jakieś przyrodnicze cuda.

Piękne widoki oczywiście dodały nam energii, więc schodziliśmy naprawdę szybko a ostatnie dwadzieścia minut biegliśmy i skakaliśmy po kamieniach. Generalnie okazało się, że mogę biegać tak szybko jak mój trenujący milion sportów Niemiec, jestem z siebie niesamowicie dumna. Wciąż jednak utrzymuję, że to nie jest normalne i że cały stoi na jakiejś żyle wodnej.

Podróż powrotna zajęła nam dwa razy więcej czasu, bo nieustannie musieliśmy stać w korkach spowodowanych przez wracające z pastwisk stada bydła poganiane przez dzieciaków jeżdżących na osiołkach. Zatem niedzielny wieczór spędziłam w marszrutce stojącej gdzieś na odludziu i otoczonej przez krowy i owce, uroczo.

Dzisiaj wprowadziła się do nas nowa dziewczyna. Nareszcie to mieszkanie przestało być tak bardzo męskie, co mnie cieszy bardzo, bo mam już trochę dosyć tego burdelu i tego, że traktują mnie tu jak kolesia. Dobra, może nie jestem przesadnie kobieca, ale naprawdę pewnych rzeczy nie mogę odpuścić. Na przykład kiedy wychodzimy muszę wiedzieć, czy to klub czy nie bo owszem, czasem MUSZĘ założyć moje kochane szpilki, a wcale mi się nie uśmiecha w nich paradować po domu dziecka. Chłopcy oczywiście nic nie rozumieją.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz