czwartek, 20 października 2011

Dzień trzydziesty siódmy

Bałam się trochę reakcji moich współpracowników, robią sobie ze mnie żarty tak czy inaczej, więc myślałam, że impreza będzie tematem numer jeden. Kolejny raz mnie zaskoczyli, wszyscy mi mówili, że świetnie się bawili i nie usłyszałam ani jednego złośliwego komentarza. Dziwne, ja bym sobie nie odpuściła.

Zasadniczo coraz lepiej mi się pracuje, przyzwyczaiłam się już do moich podstawowych grup i już nawet się nie irytuję tak bardzo, kiedy nie rozumieją najprostszych pytań i uparcie gadają do mnie po rusku a nawet (o zgrozo!) po kirgisku. Całkiem dobrze jest.

Dzisiaj miałam chyba pierwszy poważny kryzys. Zwykle wracam do domu i spędzam cały wieczór z ludźmi, więc nie mam czasu na zamulanie. Dzisiaj jednak okazało się, że wszyscy gdzieś poszli razem i trochę siedziałam sama. W połączeniu z urodzinowym poczuciem tego, że się nieuchronnie starzeję a jednocześnie nie robię się mądrzejsza, zaowocowało to lekkim dołem. Mogę chyba już powiedzieć, że w emigrowaniu i przeprowadzkach jestem doświadczona, więc wiedziałam, że to nadejdzie, ale nie powiem, żebym na to była przygotowana. Takie kryzysy zawsze są na swój sposób niespodziewane i zaskakujące. Mimo wszystko poradziłam sobie chyba jednak dobrze, nie mam w planach przedwczesnego powrotu do Polski, bo wciąż uważam, że mój pobyt tu ma niesamowity sens!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz