poniedziałek, 17 października 2011

Dzień trzydziesty trzeci

Tito jednak nie odpuścił. Foch mu przeszedł i znowu atakuje. Tym razem dopraszał się o numer telefonu, bo chce się ze mną umówić na randkę. Kiedy bardzo (naprawdę bardzo) zdecydowanie odmówiłam, stwierdził że to przez to że jest Kirgizem, więc zasadniczo jestem rasistką. To, że jest moim uczniem i ma 16 lat nie ma żadnego znaczenia, dyskryminuję go ze względu na pochodzenie. Gdzie ja jestem w ogóle? Chyba jednak przyda się interwencja moich braci, bo szef stwierdził tylko, że to takie żarty i mam się nie przejmować, a ja się jednak przejmuję, bo to szalenie irytujące jest.

Żeby się trochę odstresować wybraliśmy się z Niemcem do kina. Uznaliśmy, że więcej nie damy się okraść i postanowiliśmy w marszrutce rozmawiać tylko po rusku, żeby nie zwracać na siebie uwagi. Chyba działa, no i przy okazji ćwiczymy. Film oczywiście z ruskim dubbingiem, wybraliśmy zatem najgłupszy z możliwych czyli jakiś sensacyjny gniot dla nastolatek, w którym główną rolę gra gwiazda „Zmierzchu” (mnie to nic nie mówi, ale ponoć znany jest). W każdym razie bawiliśmy się świetnie, chociaż chyba czasem trochę zbyt entuzjastycznie reagowaliśmy. Kiedy udało nam się jakąś skomplikowaną kwestię zrozumieć, powtarzaliśmy ją na głos. Jako że uczymy się wspólnie to mamy podobny zasób słów, zatem większość rzeczy powtarzaliśmy razem, co musiało wyglądać dosyć komicznie. Siedzą sobie dwa głupki w kinie i krzyczą: Zdrastwujcie! Kanieeesznaaa! Twaja mamaaaa! Uroczo.

Niestety ani ja ani Niemiec nie mamy orientacji w terenie, przez to nocny powrót do domu okazał się dużym wyzwaniem. Naprawdę byliśmy przekonani, że na marszrutce napisana była nazwa naszej dzielnicy, oboje to widzieliśmy, nie mogliśmy się mylić przecież! Normalnie droga z kina zajmuje około 7 minut. Kiedy po 20 minutach okolica zaczęła się robić niepokojąco pusta ja zaczęłam się martwić, ale Niemiec ciągle mówił, że budjet charaszo i że na pewno dojedziemy. Dałam się przekonać i nawet cieszyliśmy się wspólnie, że pierwszy raz jedziemy pustą marszrutką, co za przeżycie. Oczywiście okazało się, że była pusta bo to koniec trasy i nam „nada” wysiadać gdzieś na zadupiu, to już chyba nawet nie był Biszkek. Na szczęście udało nam się złapać taksówkę i nawet wytargować dobrą cenę, zatem skończyło się dobrze. Niestety po raz drugi w tym tygodniu rozczarowaliśmy moralną babuszkę, ciężko mi z tym żyć teraz.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz