środa, 2 listopada 2011

Dzień pięćdziesiąty drugi

Po pracy wybraliśmy się do niemieckiej piwiarni, jakże to zachodnie i mało wspierające lokalny biznes, fuj. Na co dzień staram się raczej unikać tych wszystkich miejsc dla obcokrajowców, a zwłaszcza barów w których przesiadują amerykańscy żołnierze. Dzisiaj jednak dałam się namówić, bo ponoć jedzenie tam dobre i w ogóle europejski standard, ach och. Niemniej jednak okazało się, że nawet niemiecka knajpa w Kirgistanie zachowuje lokalny poziom obsługi, czyli tradycyjnie połowy rzeczy nie ma, wszystko wyszło, zostało tylko najdroższe piwo. Strasznie to zabawne mi się wydawało. Napaliliśmy się na fondue, oczywiście okazało się, że nie ma, ale wymówka kelnera mnie szczerze zaskoczyła. Nie chodziło o to, że nie ma sera, to byłoby zbyt proste. Okazało się, że knajpa na stanie nie posiada palnika do foundue, bo przecież to sprzęt drogi i trudno dostępny. Na pytanie dlaczego w takim razie danie tak skomplikowane znajduje się w menu usłyszeliśmy, że i tak nikt tego nie zamawia a dobrze wygląda. Czyli przylansować się można. Nie, to jednak nie jest niemiecka piwiarnia.

Zasadniczo dalej trwamy w powyborczym napięciu. Oficjalnie nic się nie dzieje, ponoć jest spokojnie, ale z rozmów z moimi Kirgizami wynika, że może jednak być różnie. Jeden z kandydatów opozycji, zaciekły nacjonalista, nie tylko przegrał wybory. Jego partia prawdopodobnie zostanie także wyrzucona z rządzącej koalicji. Wciąż trwają rozmowy, ale jeśli do tego dojdzie, to on sam i jego zwolennicy na pewno nie przyjmą tego spokojnie. Wtedy na prowincji może dojść do zamieszek na tle etnicznym, a takie rzeczy szalenie szybko się tutaj rozprzestrzeniają. Niemniej jednak na razie nic nie wiadomo. Oficjalne wyniki wyborów zostaną podane dopiero za kilka tygodni. Słyszałam wersję, że władze zwlekają z tym tak długo bo mają nadzieję, że jeśli będzie zimno to ludziom nie będzie się chciało protestować. Coś w tym jest. W każdym razie i tak wiadomo, że wybory wygra Atambajew, co daje jako taką szansę na stabilizację, ale też nie daje zbytniej nadziei na rozwój, demokratyzację i reformy. Atambajew jest bardzo prorosyjski, chce ograniczyć wpływy zachodu i zacieśnić współpracy z krajami Azji Środkowej. W marcu najprawdopodobniej Kirigstan przystąpi do unii celnej z Kazachstanem, co nie zdaniem wielu nie przyniesie krajowi zbyt wielkich korzyści. Pomysł ten spotyka się też z powszechną krytyką studentów i intelektualistów kazachskich, więc jeśli do tego dojdzie to też szykują się najpewniej protesty w obu krajach. Zadziwiające jak szybko na wyniki wyborów zareagowały Stany. Atambajew pozostający pod silnym wpływem Rosji nosi się z pomysłem zamknięcia amerykańskiej bazy wojskowej. Nie jest to co prawda oficjalne, ale amerykanie zareagowali natychmiast i już przestali finansować część projektów, przez co wielu Kirgizów z dnia na dzień straciło pracę. Na pewno Atambajew ma wiele politycznych powodów, żeby tak postępować i kieruje nim jakaś logika, jednak z ekonomicznego punktu widzenia to chyba nie jest zbyt korzystna decyzja. Amerykanie płacą Kirgizom każdego roku dość sporo za możliwość posiadania tej bazy, poza tym na przykład za każdy przelot samolotu wojskowego Kirgizi dostają 10 tysięcy dolarów. Poza tym mnóstwo miejscowych pracuje dla amerykańskiego wojska, zarabiają całkiem sporo i mają niezłe możliwości rozwoju. Dla porównania Rosjanie, którzy też mają tutaj swoją bazę, nie płacą zupełnie nic i w ogóle nie są otwarci na współpracę z Kirgizami. Wszystkie stanowiska, nawet te niewymagające szczególnych kwalifikacji, powierzane są Rosjanom. Nie jestem jakąś zagorzałą fanką USA, a już na pewno nie amerykańskiej polityki zagranicznej, jednak myślę, że realnie rzecz biorąc taki Kraj jak Kirgistan chyba nie powinien sobie pozwalać na taki krok. Tak czy inaczej, konsekwencje wyborów prezydenckich już widać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz