środa, 2 listopada 2011

Dzień pięćdziesiąty pierwszy

Dziwne uczucie, dostać dramatycznego smsa mówiącego o tym, że po pracy mam iść prosto do domu i pod żadnym pozorem nie wychodzić. Has the revolution just began? Nie sądzę. Nie mniej jednak trochę ciężko mi było na początku. Byłam sama w domu, szykowałam się do pracy, nie było Internetu więc nie mogłam sprawdzić co tak naprawdę się dzieje. Co więcej jednemu z moich Niemców szef kazał wyjść z pracy wcześniej i też siedzieć w domu. Niemniej jednak do pracy poszłam i niczego dziwnego po drodze nie zauważyłam. Może trochę więcej policji, ale poza tym całkiem normalnie, nic się nie dzieje. Fałszywy alarm. Nasi kirgiscy bracia po prostu wolą nas chronić przed potencjalnym zagrożeniem niż potem żałować, że czegoś nie dopilnowali. Zacna postawa, chociaż trochę denerwująca, ale ok, nie protestujemy. W sumie jeśli miałoby dojść do zamieszek to byłyby one wywołane przez nacjonalistów, którzy wybory przegrali, a oni jak wiadomo obcokrajowców ze zgniłego zachodu nie cenią zbytnio, czemu w sumie dziwić za bardzo się nie można.

W każdym razie wciąż czekamy, wieczory spędzamy w domu, mamy zapas zupek chińskich i makaronu, więc przeżyjemy. W oczekiwaniu na rewolucję nakręciliśmy z moim ulubionym Niemcem film o tym, jak umierają przedmioty pozbawione dopływu energii elektrycznej. Zupełnie mnie zaskakuje jak wiele rzeczy można zrobić, kiedy nie ma się Internetu na stałe i nie marnotrawi się czasu na siedzenie na fejsie. Przeniosę to chyba do Polski.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz