sobota, 12 listopada 2011

Dzień pięćdziesiąty szósty

Rano spotkała mnie kolejna dobra wiadomość. Okazało się, że wielu naszych uczniów już zaczęło świętowanie zatem nie potrzeba tak wielu nauczycieli, a jako że powszechnie uważają mnie tutaj za lenia to oczywiście dali mi wolne. Ucieszyłam się niezwykle, bo zaiste jestem leniem i nie będę tego ukrywać. Wychodzi na to, że będę mieć aż trzy dni wolnego, co za rozpusta. Sobotę spędziłam po raz kolejny na największym azjatyckim bazarze. Dzisiaj razem z jednym z Niemców zrobiliśmy sobie wyprawę bardziej krajoznawczą niż typowo zakupową. W sumie zajęło nam to osiem godzin, zmęczyliśmy się strasznie, ale nie żałuję w ogóle. Dordoi mnie niesamowicie fascynuje, strasznie chcę poznać to miejsce lepiej, mogłabym tam jeździć co weekend. Niestety chyba jednak dni tego bazaru są policzone. Z powodu unii celnej z Kazachstanem i Rosją nie będzie się opłacało sprowadzać tanich towarów ze Wschodu, zwłaszcza z Chin, a przecież cała idea i urok Dordoi polega właśnie na tym, że jest trochę może tandetnie, ale tanio, bo z Chin i z Turcji. Zatem trzeba się bazarem porozkoszować póki istnieje. Zadziwia mnie to miejsce nieustannie. Dordoi zdecydowanie nie jest tak barwny, głośny i pełen zapachów jak bazary w Istambule. Jest bardziej tajemniczy i mroczny, urządzony niczym jakiś alternatywny, podziemny świat rządzący się własnymi zasadami. I nie chodzi tylko o to, że jeśli nie wie się jak się poruszać, to można zostać rozjechanym przez taczkę. Ludzie się tutaj znają, pracują razem całymi rodzinami, nieraz od lat. Ufają sobie. Kobiety które na taczkach rozwożą herbatę i plow nie zbierają pieniędzy od razu, po prostu czynią w swoich notesach jakieś mroczne notatki (chyba to numer boksu ale trudno się połapać) a potem pod koniec dnia chodzą i pobierają opłatę. Każda z nich ma wydzielony rejon i raczej nie zapuszcza się poza jego granice. W ogóle można tutaj znaleźć miejsca typowo kirgiskie, taki jakby inny świat. Chodzi człowiek po tym targu, pogoda ładna, słońce świeci, wszędzie słychać swojski ruski, a tu nagle skręca się w lewo i robi się ciemno i mrocznie i nie wiadomo co się dzieje. Tak właśnie trafiliśmy w alejkę na której sprzedawano tylko i wyłącznie futra. Futrzane czapki, futrzane szaliki, wszystko. Prawie w ogóle nie było tam światła, a te zwierzęce szczątki jakoś tak dziwnie odbijały dźwięk, że było strasznie głośno. I co najdziwniejsze, byli tam tylko Kirgizi. Wspaniale się tam czułam, magia dosłownie wisiała w powietrzu. Całą siłą woli musiałam się powstrzymywać, żeby nie kupić czapki z lisa. Jednak jak to ja, musiałam kupić coś bezsensownego i bardzo w stylu dordoi fashion. Tak oto stałam się posiadaczką złotego opatrzonego klamrą z trójwymiarowym Alem Pacino. Motyw chyba miał pochodzić z filmu Scarface, ale jak to zwykle z chińskim dizajnem bywa, wyszedł „Carface”. Uwielbiam to, zrobię szał na imprezach niczym rasowy kirgiski hipster. W ogóle to Dordoi od dzisiaj jest moim ulubionym miejscem zakupowym, pasaż grunwaldzki wymięka.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz