czwartek, 24 listopada 2011

Dzień siedemdziesiąty piąty


(Relacja na żywo, kawiarnia w centrum Biszkeku)
Może to jest niezrozumienie różnic kulturowych, może moja ignorancja czy inny brak tolerancji, ale kurwa, jak tak można sobie czas lekceważyć. Rozumiem, że brak punktualności to część tutejszej tradycji, że pewnie się tego zmienić nie da i że powinnam to po prostu zaakceptować zamiast się wściekać. Ale nie mogę. Dzisiaj mam nadzieję załatwić te wszystkie sprawy związane z wizą, ale się nie zanosi. Moja organizacyjna „opiekunka” po milionach prób dała się w końcu przekonać, że jej pomoc jest mi niezbędna i zgodziła się towarzyszyć mi w mojej walce z urzędami. Znając jej niefrasobliwy stosunek do punktualności przypomniałam jej przezornie kilka razy, głośno i dobitnie, żeby się nie spóźniła bo to dla mnie ważne, bo specjalnie wzięłam wolne itp. Oczywiście nie pomogło. Kiedy o umówionej godzinie zadzwoniłam do niej, żeby ustalić gdzie dokładnie mam czekać, oznajmiła mi radośnie, że się spóźni pół godziny, bo jej biuro to przecież daleko jest i to niemożliwe żeby zdążyła bo przecież dopiero wyszła z pracy. I to ja powinnam zrozumieć, przecież to oczywiste, a w ogóle to po co takie wielkie halo robić, nic się nie stało przecież. Tak oto znowu wyszłam na roszczeniową zimną sukę. Z tych nerwów chyba zejdę na zawał, bo nie dość, że mi ciśnienie naturalnie skoczyło, to jeszcze zamówiłam sobie kawę, bo deszcz gdzieś przeczekać muszę, a za cholerę nie mogę sobie przypomnieć jak mówi się „herbata”. Tak więc siedzę sobie tutaj i piszę. Mija właśnie trzydziesta piąta minuta i mam wrażenie, że na jednej kawie się nie skończy, zwłaszcza że dziewczyna przybrała cudowną metodę pod tytułem „nie odbieram telefonu, problem wystarczająco długo ignorowany znika”. 

(Refleksje wieczorne)
Po prawie godzinie dziewczyna radośnie oznajmiła, że wciąż jest w pracy i żebym sama poszła. Po czym znowu przestała odbierać. A ja nie wiedziałam ani gdzie dokładnie mam pójść, ani co tam powiedzieć. Może i mój ruski jest zacny, ale na pewno nie przetrwałby zderzenia z urzędniczą machiną, to pewne. Przez jakiś czas stałam zatem jak ten debil w deszczu i naprawdę nie wiedziałam, co mam zrobić. Naprawdę miałam ochotę to olać w cholerę ale wizja deportacji niestety zwyciężyła. Poruszyłam zatem organizacyjną „górę” i o dziwo, pomogło. Królewna się stawiła, z wielce obrażoną miną, bo chyba dostała niezłą zjebkę. Czuję się z tym średnio, no ale chyba tak musi czasem być w życiu. W każdym razie ta dziewczyna w sumie dużo mi nie pomogła, oczekiwała, że ja sama będę wiedzieć jakie dokumenty są potrzebne, gdzie mamy iść i inne szczegóły. Bo przecież mogłam se w Internecie pasmotrić. Oczywiście okazało się, że jako obywatel UE nie muszę żadnej rejestracji dokonywać na policji, więc cały ten ambaras z podrabianiem podpisów i załatwianiem pierdyliarda dokumentów był niepotrzebny. Moim zdaniem powinni o tym w ajseku wiedzieć, bo mieli wcześniej praktykantów, ale laska stwierdziła, że ja jestem „jej” pierwszą praktykantką. A czy nie mogła zapytać innych ludzi z organizacji? Nie. Czemu? Bo nie. W każdym razie jeździłyśmy od urzędu do urzędu, żeby się dowiedzieć co i jak. Rozumiem, że niektórzy kirgiscy mogą być niekompetentni, ale żeby im tak zaraz wierzyć? Jakaś stara baba na portierni powiedziała nam, że jej się wydaje, że skoro ja jestem z Polski i chcę wizę, to powinnam jechać do Kazachstanu, bo tam polska ambasada jest przecież. Nieważne, że wiza ma być kirgiska, wsjo rawno. A moja superogarnięta laska stwierdziła, że skoro takie jest prawo, to powinnam sobie zafundować wycieczkę do Almaty. Nieważne, że to logice wbrew. Gdzie ja jestem, na litość! Zdenerwowałam się nie na żarty i dziewczynie wygarnęłam, bo kurde, to jest jedyna rzecz o jaką ich proszę i nie umieją mi pomóc, a nawet przeszkadzają, bo gdybym od początku wiedziała, że nie mogę na nich liczyć, to to by już dawno było załatwione. Zatem była epicka kłótnia w deszczu, na środku ulicy. Laska chyba nie wiedziała, że ja potrafię być bardzo niemiła i się popłakała. Nie cieszy mnie to, ale mogła mi z rasistowskim komentarzem nie wyjeżdżać. Dowiedziałam się, że postawa moja jest materialistyczna i roszczeniowa oraz że jej to wcale nie dziwi, bo poznała jeszcze jedną dziewczynę z Polski (Olę, energiczną i pracowitą dziewczynę, która próbuje walczyć z absurdami kazachskimi) i ona też taka była wredna. To pewnie przez ten katolicyzm, chrześcijanie to ogólnie lenie i egoiści. Serio? Czy to jest ajsek spirit? Jestem naprawdę zawiedziona.
Nie tracę jednak nadziei, może jutro uda się tę wizę ogarnąć. Zobaczymy. 

2 komentarze:

  1. oj tam, kawiarni nie zdemolowałaś, a przecież mogło być gorzej :PPP Mogłam z Tobą pojechać noooo, działoby się :D:D:D

    Ja bym jeszcze doniosła do innych szczebli ajseka i mu podobnych :D A lasce powiedziała, że od niej rasizmem śmierdzi, zapraszają, a potem nie chcą pomagać. Jak nie ogarniają ajseka, to wypad z organizacji i tyle ;p

    OdpowiedzUsuń
  2. Z ajsekiem nie taka prosta sprawa:P. Kołolsky, ogarniesz to jakos, popytaj innych ludzi, może już ktos przed Tobą załatwiał takie rzeczy. I czil, miej na to wyrąbane, nerwami nic się nie zmieni. Cwaniakuję, bo moja wiza jeszcze 4 tygodnie jest ważna:P

    OdpowiedzUsuń