Kolejne starcie z biurokracją nie zakończyło się spektakularnym
sukcesem. To, że wczoraj jedna pani powiedziała jakie dokumenty są potrzebne
wcale nie znaczy, że dzisiaj potrzebne są te same. Zatem wniosku o wizę nie
złożyłam. Dodatkowo system po raz kolejny przekonuje mnie, że lepiej być
Niemcem. Moi bracia zachodni płacę za wizę dokładnie dziesięć razy mniej niż
ja. A jeśli na przykład chciałabym wizę dostać w trybie ekspresowym (a
chciałabym bardzo), to muszę zapłacić podwójnie, przy czym wcale nie ma
gwarancji, że mój paszport dostanę z powrotem po trzech dniach a nie po
piętnastu. Za 200 dolców pani może jedynie "się postarać". Tak czy
inaczej trzeba czekać do poniedziałku, może trzecie podejście zakończy się
sukcesem.
Ostatnio ogarnęło mnie lekkie zwątpienie przez to wszystko. Minęło
moje pierwsze zauroczenie Kirgistanem i zaczynam dostrzegać minusy. Dużo rzeczy
mnie drażni, chociaż w sumie to nic takiego, bo w Polsce jest podobnie, u nas
przecież też człowiek w starciu z Biurokracją często z góry skazany jest na
porażkę. Dlatego też trochę panikuję, bo wiem jak jest. Zatem wciąż myślę o tej
deportacji. Jednak chyba nie będzie tak źle, tylko trzeba jakoś to ogarnąć. W
Rumunii też miałam podobne wątpliwości, też się bałam, że mój ukochany uniwerek
mi zrobi „deportację”. Czarne wizje mnie dopadały często. Wydawało mi się, że
za sprawą wszechmocnego Dyrektora Ryszarda H., albo mojego ulubionego Dziekana
Tadka, opuścić będę musiała moją ukochaną rumuńską stolicę, wrócić na łono
najlepszego z uniwersytetów i na nowo stać się pachołkiem barona. Tym bardziej
,że pani z dziekanatu wysłała mi dramatycznego maila z przypomnieniem, że
semestr zaliczyć mam do końca maja. A ja tymczasem do końca maja w planach
miałam zabawę w Expiracie przy akompaniamencie tego dzieła.
I skończyło się dobrze, koniec
końców mgr jest. Skoro zatem taki „Kansas City Shuffle” się udał, to teraz tym
bardziej nie powinnam się przejmować. Bo w końcu nie wierzę, że kirgiska
biurokracja jest gorsza od administracji UWr, to niemożliwe. Zatem po prostu
czas się chyba wyluzować i poczekać na to, co się wydarzy.
Na szczęście moi studenci pomagają
mi jakoś tutaj żyć normalnie i zachować jako taką równowagę psychiczną. Opowiadają
suche żarty, zmuszają mnie do śpiewania z nimi „Yellow lemon tree” a także
przynoszą ciasto i kawę z okazji imienin (to co prawda nie to samo, co turbo
kisiel w akademiku, ale i tak daje radę). Bardzo mnie cieszy, kiedy przynoszą
mi jedzenie, ale muszę im chyba powiedzieć, żeby przestali mnie dokarmiać, bo
jeszcze trochę i nie będę mogła kupować ubrań na bazarze, a to, jak wiadomo,
byłaby tragedia!
na nowo stać się pachołkiem barona.... HAHAHHHAHHAHAHHA no nie mogę :D
OdpowiedzUsuń