poniedziałek, 21 listopada 2011

Dzień siedemdziesiąty pierwszy

Dzisiaj spędziliśmy cały dzień na kręceniu filmu, który chcemy wysłać na lokalny festiwal. Nie wiem, czy to wyjdzie, ale zabawa była świetna. Film opowiada o przygodach smutnego mleczarza wyciętego z kartonu po mleku. To wiekopomne dzieło wymagało pójścia w plener, na który to plener tradycyjnie wybrany został nasz ulubiony park, który też jest ulubionym miejscem małoletnich żuli i tropiących ich policjantów. I właśnie policja (a właściwie to policjant i żołnierz) postanowiła skontrolować co też robimy w to upiornie zimne popołudnie. Nakryli nas siedzących na dnie nieczynnej fontanny, epicko utytłanych w błocie, trzymających w rękach butelkę kefiru i strzykawkę. Kartonowy mleczarz był oczywiście z nami. Szczerze mówiąc dziwnie się poczułam. Kopii paszportu ze sobą nie noszę, w zasadzie to kończy mi się wiza, a spotkania z policją nigdy dobrze się nie kończą, wiadomo. Dodatkowo pan na nasze uprzejme „Zdrastwujcie” odpowiedział słowem obelżywym, które moje zachodniosłowiańskie ucho rozpozna wszędzie, czyli ni mniej ni więcej zapytał „co tu państwo do chuja robią”. Ano prajekt. My artysty. Pan nakazał sobie pokazać nasze dokonania i chyba odnieśliśmy pierwszy sukces artystyczny, bo obejrzawszy roboczą wersję naszego dzieła pozwolił nam w spokoju kontynuować. Co za radość, moje pierwsze spotkanie z policją przebiegło jednak nie tak najgorzej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz