czwartek, 17 listopada 2011

Dzień sześćdziesiąty czwarty

Niewiarygodne, ale dwa dni z rzędu spędziłam w muzeum. I to w tym samym. Dzisiaj dla odmiany wybraliśmy się na mega hipsterski event, który zwał się szumnie festiwalem ekologicznym. Pełno na nim było obcokrajowców i lokalnej młodzieży, która chciała być bardzo alternatywna. Całkiem mi się podobało, zwłaszcza, że z dalekiej Holandii przybyli artyści (alternatywni, a jakże) i zaprezentowali swój dorobek. Mimo tego, że jak już mówiłam, na sztuce się nie znam, a na współczesnej to już w ogóle, to mi się podobało. Owi alternatywni artyści robili fajne rzeczy z buraków, kapusty i innych swojskich materiałów. Chociaż przyznaję, wypchane zwierzęta odzierane z futra i przystrajane papierem to mnie jednak nie podjadały. Co za dużo to niezdrowo. Niemniej jednak podzielę się linkiem, bo chyba warto się zapoznać. W końcu robienie czegoś ciekawego z buraków może być interesującym hobby, może kogoś zainspiruje. Mnie zafascynowało.

Wieczorem spotkałam się z moją ulubioną Kirgizką, którą poznałam przypadkowo w parku. Za każdym razem, kiedy z nią rozmawiam, zdaję sobie sprawę, jak tutaj ciężko się żyje. Dziewczyna naprawdę dużo pracuje, dużo więcej niż ja. Dodatkowo musi się mierzyć ze społecznymi oczekiwaniami, bo rodzina by chciała, żeby już za mąż wyszła (w końcu 24 lata to nie przelewki), szef trochę molestuje i wydaje mu się, że to jest wporzo, poza tym mało płacą i perspektyw za bardzo nie ma. A dziewczyna naprawdę bardzo konkretna, nowoczesna i o otwartym umyśle. Pewnie mogłaby coś zmienić w Kirgistanie, ma energię i pomysły, ale kiedy kolejny raz zaproponowali jej dwumiesięczny bezpłatny „okres próbny”, dała sobie spokój i wyjeżdża. Do Dubaju, na 3 lata, po lepszą przyszłość. No zobaczymy, mam nadzieję, że jej się uda. Zasmuciło mnie trochę to spotkanie, bo kolejny raz okazuje się, jaka ogromna różnica jest pomiędzy życiem obcokrajowca a życiem tubylca. Ja i Asiel jesteśmy dokładnie w tym samym wieku, myślimy podobnie, obie skończyłyśmy politologię, mieszkamy w tym samym mieście, a jednak perspektywy, możliwości i plany mamy zupełnie odmienne. W sumie wiem, że poradzić na to nic nie mogę, ale i tak mi trochę głupio, że ja tu w sumie żyję po pańsku i się nie przejmuję niczym, a ludzie obok zabijają się, żeby wyżyć jako tako. Chyba muszę się z tym pogodzić, bo inaczej zwariuję. Mimo tych wszystkich trudności spotkanie z Asiel nastroiło mnie mega pozytywnie, okazało się, że mogę po rusku gadać przez dwie godziny i urządzić sobie sesję narzekania na robotę. Cudnie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz