czwartek, 17 listopada 2011

Dzień sześćdziesiąty trzeci

W ramach poznawania lokalnej kultury i sztuki wybraliśmy się na wyprawę do muzeum sztuki współczesnej. W porównaniu do muzeum historii różni się tym, że mniej tu Lenina a więcej jutr. Jako, że na sztuce się nie znam nic a nic to żadną sensowną refleksją się nie podzielę, oprócz tego, że mi się podobało bardzo. Zwłaszcza oczarowały mnie zdjęcia pewnego chińskiego fotografa, który spędził w Kirgistanie osiem dni i udokumentował życie tutejsze w naprawdę porywający sposób. Pełno na tych zdjęciach pięknych kirgiskich twarzy, zwłaszcza urzekli mnie starcy polujący z sokołami (albo z jastrzębiami, nie znam się zupełnie), ale także młodzi kirgiscy chłopcy – na głowie tradycyjny kalpak, a na hiphopowej za dużej bluzie naszywka „parental advisory”. Dobry kontrast. Z chęcią podzieliłabym się linkiem do twórczości rzeczonego Chińczyka, ale niestety wystawa była tak bardzo nie-mainstreamowa, że Internet na ten temat milczy. Zasadniczo wizyta w muzeum podobała nam się tym bardziej, że towarzyszyli nam lokalni przewodnicy, w tym jeden z moich studentów (привет Тимур, знаю чо читаешь :D), który zasadniczo dobrze sprawdził się jako człowiek opowiadający o jakach i ich wpływie na historię Kirgistanu. Wspaniale.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz