czwartek, 17 listopada 2011

Dzień sześćdziesiąty piąty

Od rana dobre wiadomości. Okazało się, że osiem godzin spędzonych na bazarze w ostatni weekend nie poszło na marne. Nie pisałam o tym wcześniej, bo nie było wiadomo, czy się uda, ale na Dordoi pojechaliśmy w pewnym konkretnym celu. Pomyśleliśmy (tzn. ja i mój niemiecki współlokator), że ciekawie byłoby porozmawiać trochę z ludźmi, którzy tam pracują i trochę bardziej poznać ich życie. Początkowo chcieliśmy spędzić dzień śledząc człowieka, rozwożącego taczką samsy, ale niestety okazało się to trudniejsze niż myśleliśmy. „Projekt samsy” ewoluował, ale i tak wyszło wspaniale. Rozmawialiśmy ze sprzedawcami, z paniami sprzedającymi herbatę i chleb i obserwowaliśmy bazarowe życie. O dziwo, nasz ruski dał radę i udało nam się wszystko (no dobra, prawie wszystko) zrozumieć. Efektem naszej radosnej wycieczki jest mój artykuł opatrzony zdjęciami Aarona, który można przeczytać tutaj.

Udawanie, że jesteśmy „kak żurnalisty” bardzo nam się spodobało, portalowi kyrgyzstan.pl też się chyba spodobało, więc istnieje nadzieja, że przekształci się to w jakąś trwalszą współpracę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz