czwartek, 15 grudnia 2011

Dzień dziewięćdziesiąty piąty


W ramach walki z pracoholizmem odmówiłam dzisiaj szefowi, który mnie dramatycznie poprosił, żebym przyszła na zastępstwo i w wolny dzień odrabiała pańszczyznę. Zwłaszcza że zadzwonił o 15 oznajmiając mi, żebym przyszła na 15. Na pewno. W każdym razie odmówiłam grzecznie acz stanowczo. Niby dobrze, niby asertywnie, ale jakoś mi tak kurde głupio. Niech mnie ktoś zapewni, że dobrze robię, w końcu skoro oni mają mnie w dupie to czemu ja mam się przejmować?
Jeśli już jesteśmy przy olewaniu, to dzisiaj czuję się skopana przez system. Ludzie z ajseku (tak, niektórzy są ogarnięci jednak) poszli dzisiaj po mój paszport i pani w okienku radośnie im oznajmiła, że muszę się stawić tam osobiście. Że inaczej nie pajdziot. Super. Szkoda tylko, że po pierwsze nie powiedzieli tego wcześniej, a po drugie biuro otwarte jest tylko we wtorki i w czwartki po południu. Czyli muszę iść tam dzień przed lotem i albo ten paszport dostanę albo nie. Zabija mnie ta bezradność, ghr.
Jeden z moich Niemców też ma problemy paszportowe, też ma lot w piątek i też ma dostać wizę w czwartek. Zatem niewiadomo. Ale mamy plan. Jak się nie uda, to spędzimy dwa tygodnie w Uzbekistanie :D 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz