Kiedy
powiedziałam szefowi, że jutro (czwartek) muszę opuścić jedne zajęcia, żeby iść
po paszport, oczywiście się zgodził. Ale pod warunkiem, że dzisiaj popracuję
więcej. Działa to tak. Jutro opuszczam jedną godzinę, zatem dzisiaj zamiast od
8 do 11 pracuję od 8 do 21.40. Logiczne, jak nic. Denerwuje mnie to, bo nic nie
mogę na to poradzić, a ta wiza to nie jest jakaś moja fanaberia. Niech go
skręci.
Zatem dzisiaj
było naprawdę ciężko. Zwłaszcza, że musiałam uczyć gramatyki. Zaawansowanej. No
nie skomentuję tego, serio, co za idiotyczny pomysł.
Mimo zmęczenia i
frustracji udaliśmy się potem z moimi Niemcami i ludźmi z pracy na piwo.
Całkiem miło, chociaż zupełnie nie ogarniam ich pochodzenia. Moja ulubiona
dziewczyna z pracy jest Koreanką, wychowała się w Tadżykistanie, jej pierwszym
językiem jest rosyjski (bo w czasach Związku Radzieckiego koreański oczywiście
był zakazany), w wieku 15 lat wyjechała do Stanów, potem do Londynu. Teraz
mieszka w Kirgistanie. Kim zatem właściwie jest? Ciężko nawet powiedzieć, że
jest z Azji Środkowej, bo pobyt na zachodzie strasznie na nią wpłynął. Czasem
te wszystkie połączenia są dla mnie zbyt skomplikowane.
Mam jeszcze
historię z cyklu „dlaczego Kirgistan może pretendować do miana światowej
stolicy absurdu”. Moja współlokatorka pracuje w domu dziecka. Wszyscy Rosjanie
i Kirgizi tam zatrudnieni mają obowiązek przechodzić okresowe badania
lekarskie. Nie można tego zaniedbać, bo będą kłopoty. Niestety dzisiaj jedna z
pracownic się nie stawiła. Kierownictwo poprosiło zatem moją współlokatorkę,
żeby poszła razem ze wszystkimi do szpitala i… udawała rzeczoną Walę, Rosjankę.
Nieważne, że dziewczyna jest Niemką, że od Wali jest dużo starsza, zupełnie
innej budowy, to wszystko nie ma znaczenia. Ważne, żeby liczba ludzi się
zgadzała. Plan był dobry, niestety wykonanie już niekoniecznie. Ktoś Niemkę w
tym szpitalu zostawił na chwilę samą. Dorwały ją pielęgniarki i zaczęły
wypytywać. „Jak się nazywasz?” „Yyyy. Wala”. „Na nazwisko jak masz?” „Eeee. Aaaa.
No tam napisane jest, na mojej ankiecie”. Masakra. Na szczęście szefowa mojej
współlokatorki zjawiła się w porę i wyjaśniła, że Wala po prostu zmęczona jest,
pracy ma dużo, a w ogóle to w niedzielę wyszła za mąż i za cholerę nie może
zapamiętać nowego nazwiska. O dziwo, pielęgniarki uwierzyły. Dzięki temu
dziewczyna dostała zdjęcie rentgenowskie własnej klatki piersiowej, zupełnie gratis. Zatem jak widać nie tylko ja mam ciężko w pracy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz