czwartek, 15 grudnia 2011

Dzień dziewięćdziesiąty szósty


Kiedy powiedziałam szefowi, że jutro (czwartek) muszę opuścić jedne zajęcia, żeby iść po paszport, oczywiście się zgodził. Ale pod warunkiem, że dzisiaj popracuję więcej. Działa to tak. Jutro opuszczam jedną godzinę, zatem dzisiaj zamiast od 8 do 11 pracuję od 8 do 21.40. Logiczne, jak nic. Denerwuje mnie to, bo nic nie mogę na to poradzić, a ta wiza to nie jest jakaś moja fanaberia. Niech go skręci.
Zatem dzisiaj było naprawdę ciężko. Zwłaszcza, że musiałam uczyć gramatyki. Zaawansowanej. No nie skomentuję tego, serio, co za idiotyczny pomysł.
Mimo zmęczenia i frustracji udaliśmy się potem z moimi Niemcami i ludźmi z pracy na piwo. Całkiem miło, chociaż zupełnie nie ogarniam ich pochodzenia. Moja ulubiona dziewczyna z pracy jest Koreanką, wychowała się w Tadżykistanie, jej pierwszym językiem jest rosyjski (bo w czasach Związku Radzieckiego koreański oczywiście był zakazany), w wieku 15 lat wyjechała do Stanów, potem do Londynu. Teraz mieszka w Kirgistanie. Kim zatem właściwie jest? Ciężko nawet powiedzieć, że jest z Azji Środkowej, bo pobyt na zachodzie strasznie na nią wpłynął. Czasem te wszystkie połączenia są dla mnie zbyt skomplikowane.

Mam jeszcze historię z cyklu „dlaczego Kirgistan może pretendować do miana światowej stolicy absurdu”. Moja współlokatorka pracuje w domu dziecka. Wszyscy Rosjanie i Kirgizi tam zatrudnieni mają obowiązek przechodzić okresowe badania lekarskie. Nie można tego zaniedbać, bo będą kłopoty. Niestety dzisiaj jedna z pracownic się nie stawiła. Kierownictwo poprosiło zatem moją współlokatorkę, żeby poszła razem ze wszystkimi do szpitala i… udawała rzeczoną Walę, Rosjankę. Nieważne, że dziewczyna jest Niemką, że od Wali jest dużo starsza, zupełnie innej budowy, to wszystko nie ma znaczenia. Ważne, żeby liczba ludzi się zgadzała. Plan był dobry, niestety wykonanie już niekoniecznie. Ktoś Niemkę w tym szpitalu zostawił na chwilę samą. Dorwały ją pielęgniarki i zaczęły wypytywać. „Jak się nazywasz?” „Yyyy. Wala”. „Na nazwisko jak masz?” „Eeee. Aaaa. No tam napisane jest, na mojej ankiecie”. Masakra. Na szczęście szefowa mojej współlokatorki zjawiła się w porę i wyjaśniła, że Wala po prostu zmęczona jest, pracy ma dużo, a w ogóle to w niedzielę wyszła za mąż i za cholerę nie może zapamiętać nowego nazwiska. O dziwo, pielęgniarki uwierzyły. Dzięki temu dziewczyna dostała zdjęcie rentgenowskie własnej klatki piersiowej, zupełnie gratis. Zatem jak widać nie tylko ja mam ciężko w pracy. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz