Brak organizacji w mojej szkole
chyba osiągnął dzisiaj szczyt. Poszłam do pracy rano, tam powitał mnie mój
menedżer, który już chyba przestał strzelać focha, zatem znowu było milutko
(dla niego) i lekko obleśnie (dla mnie). Potem miałam przerwę, a kiedy wróciłam
okazało się, że moją grupę uczy od dziś ziom z Ameryki, a ja mam iść do domu. Na
moje dramatyczne pytania o przyczynę tego stanu rzeczy najlepszy z szefów
odpowiedział tylko, że po prostu zapomniał i że powinnam się cieszyć, że będę
mieć wolne. W sumie tak, doceniam. Nie doceniam jednak faktu, że mi za to wolne
nie zapłacą. Z resztą nie chodzi o pieniądze. Chodzi o zasady i o czas. Najpierw
odwołują, zapominają mi powiedzieć, potem dzwonią piętnaście razy. Ja
oczywiście nie odebrałam, bo telefon w kurtce i nie słyszałam. Kiedy
oddzwoniłam, szef radośnie oświadczył, że jednak chcieli żebym przyszła z
powrotem, ale skoro nie odebrałam „to już za późno, nie nada”. No potnę się
chyba.
Przy dzwonku koło drzwi wejściowych
do naszego mieszkania jest taka mała żółta karteczka z napisem „nie rabotajet”.
Kiedy zatem do nas przyjdziesz, to możesz sobie w te drzwi walić, ale i tak cię
nikt nie usłyszy, bo przeważnie albo siedzimy na górze albo muzyka jest taka
głośna, że nie ma opcji. Nie rabotajet i już, proste. Czasem chciałabym sobie
taką karteczkę na czole przykleić, żeby mój szef wiedział, że pewnych rzeczy
robić nie należy, że może próbować wmówić mi różne rzeczy albo przekonać mnie
do swoich nowych fantastycznych metod i planów, ale to i tak nie zadziała, bo
ja swoje wiem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz