poniedziałek, 12 grudnia 2011

Dzień osiemdziesiąty dziewiąty


Dzisiaj się poczułam jak prawdziwy obywatel mojego ulubionego środkowoazjatyckiego miasta. 100% Bishkeker. Nie ma wątpliwości. Po czym można to poznać? Oczywiście po tym, jak się człowiek zachowuje podczas bliskich spotkań ruchem drogowym. Dzisiaj złapałam się na tym, że już się nie zastanawiam, nie reaguję nerwowo i nie przeżywam kiedy przychodzi poruszać się po ulicach. Po prostu wsiadam do marszrutki (nie na przystanku, to byłoby zbyt proste, po prostu dochodzę do głównej ulicy, stoję, czekam i zatrzymuję odpowiedni pojazd), płacę, potem wystarczy mi jedno spojrzenie, żeby zorientować się gdzie jestem i w odpowiednim momencie ładnie pana poprosić, żeby się zatrzymał. Wysiadam na skrzyżowaniu. Przechodzę przez ulicę – oczywiście nie na pasach, nie na światłach, nie. Tutaj po prostu wychodzi się na środek drogi, zatrzymuje się i się czeka aż ktoś się zatrzyma. Czasami trwa to naprawdę długo, ale przejmować się nie należy. Po prostu się stoi, a rozpędzone taksówki, trolejbusy, marszrutki i co tam jeszcze, mijają człowieka z prawej i z lewej strony. Na początku mnie to przerażało, teraz to dla mnie codzienność. Chyba się w Polsce nie odnajdę. Wyobrażam sobie siebie przekraczającą na dziko ulicę gdzieś w okolicach placu grunwaldzkiego albo zatrzymującą tramwaj ruchem ręki. To się nie uda. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz