Dzisiaj się poczułam jak prawdziwy
obywatel mojego ulubionego środkowoazjatyckiego miasta. 100% Bishkeker. Nie ma
wątpliwości. Po czym można to poznać? Oczywiście po tym, jak się człowiek
zachowuje podczas bliskich spotkań ruchem drogowym. Dzisiaj złapałam się na
tym, że już się nie zastanawiam, nie reaguję nerwowo i nie przeżywam kiedy przychodzi
poruszać się po ulicach. Po prostu wsiadam do marszrutki (nie na przystanku, to
byłoby zbyt proste, po prostu dochodzę do głównej ulicy, stoję, czekam i
zatrzymuję odpowiedni pojazd), płacę, potem wystarczy mi jedno spojrzenie, żeby
zorientować się gdzie jestem i w odpowiednim momencie ładnie pana poprosić,
żeby się zatrzymał. Wysiadam na skrzyżowaniu. Przechodzę przez ulicę –
oczywiście nie na pasach, nie na światłach, nie. Tutaj po prostu wychodzi się
na środek drogi, zatrzymuje się i się czeka aż ktoś się zatrzyma. Czasami trwa
to naprawdę długo, ale przejmować się nie należy. Po prostu się stoi, a
rozpędzone taksówki, trolejbusy, marszrutki i co tam jeszcze, mijają człowieka
z prawej i z lewej strony. Na początku mnie to przerażało, teraz to dla mnie
codzienność. Chyba się w Polsce nie odnajdę. Wyobrażam sobie siebie
przekraczającą na dziko ulicę gdzieś w okolicach placu grunwaldzkiego albo
zatrzymującą tramwaj ruchem ręki. To się nie uda.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz