czwartek, 15 grudnia 2011

Dzień dziewięćdziesiąty siódmy


Rano padłam ofiarą napaści. Wszystko przez te włosy. Ok, wiem że wyglądam trochę nietypowo. Zwłaszcza jak się nie umaluję i wskoczę w moje bazarowe trampki. Wtedy wyglądam jak stuprocentowy żul, który ma wszystko gdzieś. Tak więc prezentując taki oto ymydż udałam się na zakupy. W centrum handlowym spotkałam grupkę tradycyjnie wyglądających Kirgizów. Jeden z nich chwycił mnie za włosy (z tej strony, z której nie jestem łysa) i pytał nieustannie co ze mną jest, czy jestem chłopcem czy dziewczynką. Byłam w takim szoku, że nic z siebie nie wydusiłam. A szkoda, bo po kirgisku oprócz zdania o kołchoźniku umiem zapytać czy pan ewentualnie w mordę nie chciał oraz powiedzieć, że mam dużego penisa. Pasowałoby. Cóż, przynajmniej dzisiaj nikt się nie rozbierał, więc progres jest.

No ale nie o tym miało być. Najważniejsze jest, że mam paszport! Po wielu bojach się udało. Wracam zatem do Polski, to już pewne. Chociaż trochę szkoda, święta w Uzbekistanie to byłaby przygoda. Tak czy inaczej, nikomu nie życzę wizyt w biurze do spraw emigrantów. O ile mnie traktowali w miarę, bo wiadomo, ja z zachodu, to ludzie z tej gorszej części świata mieli tam naprawdę ciężko. Jak się jest z Pakistanu, to pani po prostu mówi, że paszportu nie odda „bo tak”. Porażka. W ogóle sama procedura tutaj jest naprawdę fatalna. Przepisy zmieniają się w zależności od tego, jaki pani w okienku ma akurat humor. Kiedy oddajesz im swój paszport nie dostajesz żadnego pokwitowania, więc równie dobrze mogliby go zgubić i udawać, że nigdy go nie mieli. Jeśli chcesz odebrać swoją wizę, podchodzić po prostu do okienka i mówisz nazwisko, albo „paszport z Polski, o ten!”. Pani otwiera, patrzy na ciebie leniwym okiem i jak jej się zachce to oddaje. I tyle. Logiki ani sensu w tym żadnego. Moi współlokatorzy przyjechali do Kirgistanu tego samego dnia. Pracują w tej samej organizacji. Razem składali wniosek o wizę. Obaj dostali, ale różne. Jeden ma krótszą, drugi ma mniej „wjazdów”. Dlaczego? Nie wiadomo.
Cóż, chyba czas przestać próbować zgłębić tajniki kirgiskiej biurokracji i po prostu wrócić na trochę do Polski. Zatem w blogu będzie mała przerwa, bo mam zamiar przez dwa tygodnie jeść, imprezować i rozkoszować się zgniłym zachodem. Here I come!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz