Rano padłam
ofiarą napaści. Wszystko przez te włosy. Ok, wiem że wyglądam trochę nietypowo.
Zwłaszcza jak się nie umaluję i wskoczę w moje bazarowe trampki. Wtedy wyglądam
jak stuprocentowy żul, który ma wszystko gdzieś. Tak więc prezentując taki oto
ymydż udałam się na zakupy. W centrum handlowym spotkałam grupkę tradycyjnie
wyglądających Kirgizów. Jeden z nich chwycił mnie za włosy (z tej strony, z
której nie jestem łysa) i pytał nieustannie co ze mną jest, czy jestem chłopcem
czy dziewczynką. Byłam w takim szoku, że nic z siebie nie wydusiłam. A szkoda,
bo po kirgisku oprócz zdania o kołchoźniku umiem zapytać czy pan ewentualnie w
mordę nie chciał oraz powiedzieć, że mam dużego penisa. Pasowałoby. Cóż,
przynajmniej dzisiaj nikt się nie rozbierał, więc progres jest.
No ale nie o tym miało być.
Najważniejsze jest, że mam paszport! Po wielu bojach się udało. Wracam zatem do
Polski, to już pewne. Chociaż trochę szkoda, święta w Uzbekistanie to byłaby
przygoda. Tak czy inaczej, nikomu nie życzę wizyt w biurze do spraw emigrantów.
O ile mnie traktowali w miarę, bo wiadomo, ja z zachodu, to ludzie z tej
gorszej części świata mieli tam naprawdę ciężko. Jak się jest z Pakistanu, to
pani po prostu mówi, że paszportu nie odda „bo tak”. Porażka. W ogóle sama
procedura tutaj jest naprawdę fatalna. Przepisy zmieniają się w zależności od
tego, jaki pani w okienku ma akurat humor. Kiedy oddajesz im swój paszport nie
dostajesz żadnego pokwitowania, więc równie dobrze mogliby go zgubić i udawać,
że nigdy go nie mieli. Jeśli chcesz odebrać swoją wizę, podchodzić po prostu do
okienka i mówisz nazwisko, albo „paszport z Polski, o ten!”. Pani otwiera,
patrzy na ciebie leniwym okiem i jak jej się zachce to oddaje. I tyle. Logiki
ani sensu w tym żadnego. Moi współlokatorzy przyjechali do Kirgistanu tego
samego dnia. Pracują w tej samej organizacji. Razem składali wniosek o wizę.
Obaj dostali, ale różne. Jeden ma krótszą, drugi ma mniej „wjazdów”. Dlaczego?
Nie wiadomo.
Cóż, chyba czas przestać próbować
zgłębić tajniki kirgiskiej biurokracji i po prostu wrócić na trochę do Polski. Zatem
w blogu będzie mała przerwa, bo mam zamiar przez dwa tygodnie jeść, imprezować
i rozkoszować się zgniłym zachodem. Here I come!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz