sobota, 3 grudnia 2011

Dzień osiemdziesiąty drugi


Ależ mi było dzisiaj ciężko wstać. Starzeję się czy jak? Mam nadzieję że nie, bo jeszcze chcę trochę imprezowo pożyć. Chociaż dzisiaj trochę żałowałam z rana tego wszystkiego, zwłaszcza że dzieciaki dały mi nieźle w kość. Uwielbiam te moje dwunastolatki, ale czasem po prostu nie ogarniam jak zaczynają się wykłócać o jakieś głupoty w stylu „dlaczego zabrałeś mi ołówek jesteś złym chłopcem nie lubię cię śmierdzą ci włosy odejdź stąd”. Potem starsze dzieciaki jeszcze te maluchy podpuszczają i robi się dramat, chociaż czasami jest śmiesznie, mogę nauczyć się wielu nowych zwrotów po rusku, takie wrzuty z podstawówki.
W pracy teraz w ogóle jest dziwnie trochę. Jeden z moich managerów chyba strzelił focha o to, że chcę mieć te dwa tygodnie wolnego i przestał ze mną gadać. Niby głupio, niby atmosfera się popsuła trochę, ale w sumie to się cieszę, bo wolę to niż jakieś durne uwagi o tym, że powinniśmy zacząć się spotykać albo że powinnam sobie wreszcie znaleźć jakiegoś kirgiskiego chłopa. Żena. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz