Dostałam dzisiaj zaproszenie na
jakieś takie spontaniczno-grupowe wyjście do pubu. Znając ich i fakt, że trochę
sobie czasem marudzą (co? tak późno? w śrooodęęęę? muszę się wyspać!) bałam
się, że jeśli skończę pracę o 22 to nawet nie będzie się opłacało do tego baru
zachodzić, bo zaraz się zwiną. Na szczęście na jeden z Niemców jest moim
imprezowym guru i tym razem też nie zawiódł. Chociaż w sumie to wcale dobrze
się nie zapowiadało. Znowu ten bar pełen amerykańskich pijanych żołnierzy (bo
btw bazy wcale nie likwidują, cieszmy się i radujmy). Na dodatek kiedy
przyszłam i zobaczyłam z kim siedzą moje ziomy, to mi się trochę słabo zrobiło.
Na oko dwadzieścia osób. Prawie sami faceci. Żadnego Kirgiza, wszyscy wyglądają
mi na Niemców. Masakra. Uznałam jednak, że nie czas na uprzedzenia i piwo wypić
można. Całkiem dobra decyzja. Jak się potem okazało, to nie tylko Niemcy, ale
też Australijczycy i Rosjanie. Ciekawi
ludzie. Nadęty wykładowca akademicki. Koleś, który mówi, że jego misją w
Kirgistanie jest odwiedzenie wszystkich klubów w Biszkeku. Rosyjscy fani
metalu, który mają zespół grający covery Rammsteina. I najlepszy ziom –
Niemiec, który rok mieszkał w Siedlcach i jest zachwycony Polską. (Swoją drogą
nie mogę się nadziwić. Oprócz niego znam jeszcze Rumuna, który chce się
przeprowadzić do Radomia oraz Francuza zafascynowanego Kielcami. Czyżby Polska
była taka przecudowna, że każdy obcokrajowiec się w niej zakochuje, nawet w
takich trochę dziwnych miastach? Prawie zaczęłam w tę teorię wierzyć i popadać
w zachwyt, ale przypomniała mi się historia kilkunastu Hiszpanów, którzy przyjechali na
semestr zimowy do Białegostoku. Cóż, im w Polsce się nie spodobało.) W każdym
razie miłośnik Siedlec mnie zauroczył swoją mową. Mniej więcej połowa słów w
każdym wypowiedzianym przez niego zdaniu jest po polsku, a druga połowa po
rosyjsku. I wydaje się, że jego zachodnioeuropejski umysł zupełnie nie może
wychwycić różnicy między naszymi słowiańskimi narzeczami. Dzięki temu powstają
takie urocze konstrukcje jak „mnie to bardzo nrawitsa” albo „eta było ocień
spoko”. Uwielbiam. Bardzo mi się zatem
na imprezie spodobało i byłam rozczarowana, kiedy urocza pani z baru delikatnie
zasugerowała, że powinniśmy się wynosić. Jednak towarzystwo mnie nie zawiodło i
tak oto udaliśmy się na after party do jakiegoś zagubionego w ciemnościach
kirgiskiego domu. Mój współlokator, jako że wielkim fanem metalu jest, to się
napalił bardzo, bo człowiek do którego się udaliśmy reprezentował podobny
klimat. W teorii przynajmniej. W praktyce okazało się, że wylądowaliśmy na
imprezie u „metali”, którzy chyba są gejami i wielbicielami małych kotków,
które nieustannie głaszczą, tulą i w ogóle ach och. Dodatkowo zamiast ciężkiej
muzy cały czas leciało jakieś ruskie disco. Najbardziej absurdalna impreza
ever, jestem zachwycona!
Koleś, który mówi, że jego misją w Kirgistanie jest odwiedzenie wszystkich klubów w Biszkeku. - całkiem zacny plan!
OdpowiedzUsuńCi obcokrajowcy to pewnie dużo wódki się w Polandii napili :D