poniedziałek, 12 grudnia 2011

Dzień osiemdziesiąty ósmy


Mikołaja postanowiliśmy świętować po europejsku i wybraliśmy się na małą imprezę przygotowaną przez znajomego Niemca (tego, który jest miłośnikiem Siedlec).  Kirgizi odmówili uczestniczenia w obchodach tej zachodniej tradycji, zatem okazało się że impreza jest czysto germańska. Strasznie się dziwnie czułam. Po niemiecku rozumiem przecież całkiem sporo, ale jak gadają wszyscy naraz (jeszcze niektórzy z bawarskim akcentem, no litości) to zupełnie włączyć się do rozmowy nie mogę. Nie bawiłam się jakoś super zatem, chociaż w pewnym momencie udało mi się ich przekonać do tego, żeby się przerzucili na jakiś bardziej przyjazny język i załapałam się na małą przemowę niemieckiego wykładowcy akademickiego o europejskim kinie. Rozwijające, nie powiem. Poza tym było grzane wino, zatem koniec końców nie najgorzej. Mimo wszystko jakoś wciąż mam poczucie, że za dużo czasu spędzam z obcokrajowcami i że powinnam bardziej się integrować z lokalnym ludem. Na przykład z moim wszechwiedzącym ajsekiem. Ale niestety się nie da, nie wyrażają chęci, do klubów nie chodzą, czasu na nic nie mają, ale wszyscy na fejsbuku znajomymi być chcą. Dzisiaj w pracy pojawiła się jakaś nowa nauczycielka, zatem się z grzeczności przedstawiłam. Zdziwiłam się mocno, kiedy powiedziała, że mnie zna, że przecież też jest z ajseku i że się spotkałyśmy dawno (ten jeden jedyny raz kiedy sekta wykazała zainteresowanie). Kiedy stwierdziłam, że niestety sobie nie przypominam, stwierdziła że w sumie się nie dziwi, że w sumie to ich wina, że tak jakoś mnie zaniedbują i że niniejszym się biczuje. Dobre i to. Tak czy inaczej, jakoś mi tak zimowo dzisiaj i smutno trochę, bo pod poduszką żadnego cukierka nie było. No i jest minus milion, jak tu zachować optymizm?    

                                                                                                    

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz