piątek, 2 grudnia 2011

Dzień siedemdziesiąty siódmy


Wczoraj do Kirgistanu zawitała polska delegacja z bratniego Kazachstanu. Chociaż może delegacja to za dużo powiedziane, bo po prostu przyjechała do mnie Ola, która obecnie przeżywa swoją ajsekową przygodę życie w Almacie. I jak to z asjekowymi przygodami w dziwnych krajach bywa, ma problemy z wizą. Nawet chyba gorsze niż moje. Otóż okazuje się, że jeśli jesteś obcokrajowcem w Kazachstanie, to pracować legalnie nijak nie możesz po prostu. Wiza musi być turystyczna, a dostać ją można tylko na trzy miesiące i za każdym razem, kiedy chce się przedłużyć, trzeba jechać za granicę. No koszmar. Także widzę, że nie jestem sama, co na swój sposób poprawia mi humor. Egoizm ze mnie wyziera, jakie to polskie. Tak czy inaczej cieszę się, że przyjechała bo polskości mi trochę brakuje. Jako bardziej doświadczony członek mojej sekty zapewniła mi też wsparcie moralne i nie tylko, dzięki czemu sprawa z moją wizą posunęła się znacząco naprzód. Jednak ciężko mi się tego nauczyć, że tutaj wystarczy być niemiłym, postawić się, czasem krzyknąć i od razu efekty inne. Nie współgra to z moim charakterem (wierzcie lub nie), bo w sumie z natury jestem miła. Tutaj jednak grzecznie i kulturalnie się nie da. W każdym razie udało mi się wywalczyć dwa tygodnie wolnego w grudniu, co mnie cieszy niesamowicie, bo jednak ta praca bywa męcząca.

W ramach pozbywania się stresu wybraliśmy się zatem dzisiaj na imprezę. Prawdziwą imprezę. W europejskim stylu. Bez pokazów ognia, clownów i czego tam jeszcze. Z prawdziwą elektroniczną muzyką i mnóstwem hipsterów. O jakże mi się podobało! Miło całego mojego zamiłowania do przaśnych wypadów, czasem trzeba mi czegoś porządnego i nareszcie się udało. Poza tym okazja była nielicha, bo dzisiaj przypada akurat muzułmański nowy rok. Lokalni uznali to za dobrą okazję do picia, co uznaję z trochę ironiczne, ale nie pogardzam. Był zatem i kirgiski koniak i jakieś dziwne alkohole, hipsterskie tańce i rozmowy barowe. Pięknie. Jeden z moich ulubionych Kirgizów popadł w jakieś dramatyczne tony i załączył mu się tryb wyroczni tudzież wieszcza. Może było to spowodowane oparami tej podejrzanej wódki, a może poczuciem nieubłagalnie upływającego czasu (28 lat to nie przelewki w tym kraju), nie wiem sama. W każdym razie uparcie przepowiadał mi, że za trzy miesiące od dziś moje życie nie będzie już takie jak teraz, że jakaś dramatyczna zmiana nastąpi i w sensie mentalnym będę w zupełnie innym miejscu. Ciekawa teoria, zobaczymy. Zaowocowało to tajemniczą notatką w mojej komórce. 27 lutego włączy się alarm i wyświetli się dramatyczne zapytanie o treści „co się stało?” (niczym w Klanie, pamiętacie?). Ciekawe kim będę za trzy miesiące. Wydaje mi się całkiem prawdopodobne, że jakieś zmiany zajdą. W końcu kto by nie wierzył pijanej kirgiskiej wyroczni przemawiającej w muzułmański nowy rok?

1 komentarz:

  1. odnalazłabym się tam, mała demolka, rzucanie butelkami, słowny ochrzan :D - znowu się na tym łapię, że trzeba było jechać z Tobą!

    OdpowiedzUsuń