piątek, 2 grudnia 2011

Dzień siedemdziesiąty ósmy


Dzisiaj kolejne podejście do mojego „projektu”. Podjęliśmy próbę zbierania materiałów do kolejnego artykułu, nie zakończyła się do końca sukcesem, ale zobaczymy, może coś z tego będzie. W każdym razie nie będę zdradzać tematyki, ale opiszę przygody, które spotkały nas po drodze.
Mieliśmy na dzisiaj umówione spotkanie z pewnym Człowiekiem. Wczoraj wieczorem mieliśmy do niego zadzwonić, żeby ustalić szczegóły, ale jak to w Kirigistanie bywa, Człowiek postanowił nas zignorować i nie odbierać. Udało nam się z nim skontaktować dopiero po południu i spontanicznie postanowiliśmy się do niego udać, mimo że lokalni nam odradzali, bo późno i w ogóle. Ale my, jak to my, nie zraziliśmy się okolicznościami. W końcu wyruszaliśmy z Biszkeku o 14, co się mogło stać? Okazuje się, że mogło stać się wiele. Dwóch obcokrajowców jadących na wieś, może być cieżko, zwłaszcza że dysponowaliśmy tylko odręcznie narysowaną schematyczna mapą i  musieliśmy tam dojechać dwiema różnymi marszrutkami. Przesiadka poszła nam jednak zadziwiająco dobrze i to chyba zmyliło naszą czujność. W drugiej marszrutce pogadaliśmy z kierowcą i obiecał nam, że wysadzi nas w wiosce docelowej. Oczywiście uwierzyliśmy, zbyt pochopnie. Wysiedliśmy zatem, cali zadowoleni z siebie i podekscytowani czekającym nas spotkaniem. Było co prawda strasznie zimno, ale zgodnie z naszą „mapą” droga nie powinna nam była zająć więcej niż kwadrans. W lewo, w prawo, potem mijamy elektrownię, widzimy duży dom i oto jesteśmy u celu. Tak to wyglądało w teorii. W praktyce jednak nic się nie zgadzało, a sama wioska wyglądała na opustoszałą. I bardzo kirgiską. Napotkani ludzie mówili po rosyjsku mniej więcej tak dobrze jak my, czyli prawie wcale. W końcu napotkana przy samochodzie rodzina oświeciła nas i oznajmiła, że wioska której szukamy oddalona jest o jakieś 15 kilometrów. Załamało nas to trochę i już prawie zdecydowaliśmy się przyznać do porażki i wracać do domu. Wcześniej jednak Niemiec poproszony został o pomoc w przenoszeniu worków z ziemniakami (full spontan, wiadomo) i tak od słowa do słowa Pan Właściciel Worków zaproponował, że nas zawiezie. Uradowaliśmy się nieziemsko, bo w sumie to była nasza jedyna szansa. Radość nam jednak przeszła, kiedy Pan oznajmił ile za taką usługę chciałby otrzymać pieniędzy. Kwota może nie jakaś zawrotna, przyznaję, ale o zasadę chodzi. Zapłaciliśmy pięć razy więcej niż normalnie tylko dlatego, że byliśmy zdesperowani. No cóż, sztuka wymaga poświęceń, wiadomo nie od dziś. W każdym razie po długich trudach (w sumie około trzech godzin) udało nam się wreszcie dotrzeć na miejsce. Wioska była naprawdę odludna i przecudowna. Robiło się już ciemno, wszędzie pełno było śniegu ze śladami jakichś dziwnych zwierząt (może nawet jaków?), w powietrzu krążyły ogromne ptaki. Mrok. Wyszedł po nas stary człowiek o wyglądzie myśliwego i przeprowadził nas przez chaszcze, gąszcze i ukryte bramy. W końcu dotarliśmy do ciepłego, pachnącego duszonym mięsem domu, pełnego przepięknych starych ludzi i uroczych dzieci. Rozmowa była naprawdę ciekawa, mimo iż nasi gospodarze po rosyjsku mówili z silnym kirgiskim akcentem i naprawdę czasem ciężko było nadążyć za tym, co mówili. Mimo wszystko nić porozumienia została nawiązana, w końcu trudno się nie zaprzyjaźnić siedząc na dywanie, popijając hektolitry herbaty i jedząc domowy chleb. Kiedy wyjeżdżaliśmy było już naprawdę bardzo ciemno, naprawdę cicho i naprawdę odludnie. Pustka, głusza, śnieg i gwiazdy. Jednak wioski to zupełnie inny świat niż Biszkek. Chyba w pewnym sensie są bardziej kirgiskie, na swój sposób bardziej autentyczne. Kiedy wyjeżdżam za miasto, to naprawdę sobie uświadamiam jak daleko jestem od domu, jakie to odległe miejsce. Trochę mnie ta pustka przytłacza, bo uświadamia mi, że jestem w sumie bezradna, obca i bezbronna tutaj.  Pozwala mi to trochę nabrać perspektywy, ale też przyprawia o jakieś poczucie zagubienia. W ogóle zima, śnieg i pustka nieustannie przypomina mi o tej historii

2 komentarze:

  1. ale o co chodzi? wywiadzik będzie?:D

    mrok jak na Allea Treasei z głową pajaca z McDonalda...:p i Tweetym;p

    OdpowiedzUsuń