niedziela, 8 stycznia 2012

Dzień sto drugi


Po przeżyciach dnia poprzedniego dzisiaj czas na odrobinę spokoju. Postanowiłam dać sobie trochę wytchnienia od moich współlokatorów i udałam się na spacer. Samotny. Miałam ambicję, żeby z mojej dzielni dojść do centrum, czyli do głównego placu, Ala-Too. Ala-Too bowiem stanowi swoiste centrum życia tego miasta, można tam sobie na ławeczce przysiąść, obserwować grające fontanny (sezon letni) albo performance z udziałem Dziadka Mroza (sezon zimowy). Można też oczywiście obserwować ludzi, którzy również na ławeczkach sobie przysiadają i zajadają watę cukrową lub popcorn. Wszystko to można zrobić, jeśli oczywiście uda się uniknąć śmierci pod kołami rozpędzonej marszrutki. W centrum ulice są naprawdę szerokie (przypominają mi trochę gigantyczne arterie Bukaresztu) a przejście z jednej strony na drugą to naprawdę wyzwanie. Tak czy inaczej byłam gotowa się go podjąć i udać się na wspomniany plac pieszo. Wiedziałam, że to w sumie trochę daleko, ale w sumie uznałam, że może być z tego jakaś przygoda, no i nie będę musiała korzystać z tej upiornej komunikacji miejskiej. Z resztą Biszkek ma to do siebie, że topograficznie nie jest zbyt skomplikowany. Bardzo długie aleje, poprzecinane pod kątem prostym mniejszymi ulicami. Nie ma wąskich, dziwnych uliczek, nie ma zaułków, tajemnic nie ma. Jedynie monotonny krajobraz – stacja benzynowa (koniecznie Gazprom), supermarket (tylko Narodnyi) i fastfood (oczywiście Begemot). Wydawałoby się, że nie można się zgubić. Mnie oczywiście się udało. Doszłam do skrzyżowania jednej długiej alei z drugą, wiedziałam, że cel jest blisko, ale gdzie? Gdzie dokładnie? Do wyboru prawo, lewo albo prosto. Oczywiście udało mi się dopiero za trzecim razem. Taki miły spacer miał być, ale po raz kolejny okazało się, rzeczywistość jest bardziej skomplikowana, niż się wydaje. Aż mi to wjechało na ambicję, bo przecież nie możliwe, żebym się w takim prostym mieście zgubiła, no bez przesady. Przecież jakąś tam orientację w terenie mam. (Lata temu, gdzieś w Hiszpanii: „Bzim, według mapy po prawej powinien być kościół, a po lewej szpital. Nie ma? Do dupy ta mapa, na pewno dobrze idziemy”). W końcu się udało, satysfakcję miałam nieziemską. Chociaż szczerze mówić trochę mi to zajęło, aż współlokatorzy zaczęli się martwić, że zniknęłam na tak długo. Piszę o tym głównie dlatego, że po powrocie chciałam sobie szlaki moich wędrówek skonfrontować z  mapą gugla i przypomniało mi się o pewnej ciekawostce odnalezionej przez Michała M. Otóż Biszkek oglądany z góry to ni mniej ni więcej, tylko miasto szatana! Przy tym wszystkie żyły wodne, tajemnicze cieki i bioprądy wysiadają. Oto rozwiązanie zagadki, teraz już wiadomo co w tym mieście takiego jest, że życie wydaje się bardziej zagmatwane niż w innych częściach świata!


3 komentarze:

  1. na litosc, Kowalski, czy ja na prawde musze Cie co 2 notke wysyłac do egzorcysty? :>:P

    OdpowiedzUsuń
  2. Przynajmniej czytasz, z troski o mnie!
    A tak w ogóle to tym razem to Michała wina jest :)

    OdpowiedzUsuń
  3. mi już egzorcysta nie pomoże ;]

    OdpowiedzUsuń