Tropienia mrocznej strony Biszkeku
ciąg dalszy. Ostatnio dowiedzieliśmy się, że według różnych mądrych politologów
i internacjologów (dziwne słowo, zaiste) Kirgistan jest jednym z miejsc, wktórym w 2012 może wybuchnąć wojna. Generalnie się z tym nie zgadzam i uważam
to za mało prawdopodobne, ale tak czy inaczej ziarno niepewności zostało
zasiane. Trochę sobie z tego robimy żarty, ale trochę popadamy w paranoję. Znowu
szukamy znaków i symptomów rewolucji. Nawet nam się to układa w logiczną
całość. Po pierwsze nie mamy Internetu (odcinają nas od świata, niedobrze). Po
drugie nasz współlokator, który Internet naprawić mógłby, nie odpowiada na
telefony. Niby nic, ale ostatni raz był widziany w Osz, a tam jak wiadomo
rozpoczynają się wszelkie rozruchy i rewolucje. Po trzecie nikt z nas nie pracuje.
Nie wiadomo właściwie dlaczego. Ja codziennie wieczorem dzwonię do szefa i
dowiaduję się, że następnego dnia mam zajęcia. Potem około południa dostaję
telefon, że jednak nie, ale że na pewno jutro. Zawieszenie i chaos, a chaos
zawsze oznacza kłopoty. Wreszcie po czwarte i najważniejsze, w sklepach
zabrakło lebioszek, czyli tradycyjnego środkowoazjatyckiego okrągłego chleba. Kiedy
nie ma lebioszek to już naprawdę znaczy, że koniec świata jest bliski. Tak to
wszystko piszę półżartem, ale prawda jest taka, że od tej bezczynności już
trochę wariuję (tak wiem, pracoholizm zaawansowany). Poza tym czuję się
zmanipulowana przez media. Jest to banał nad banały (jak wszystko co ostatnio
mam w głowie), ale czuję, że moje postrzeganie rzeczywistości zależy od tego,
co czytam, zwłaszcza jeśli jest to napisane przez Mądrych Ludzi (wiadomo, siła
autorytetu). Niby analizuję, niby odsiewam, niby przemyślenia jakieś mam, ale
koniec końców i tak tropię rewolucję, bo się naczytałam dziwnych rzeczy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz