niedziela, 8 stycznia 2012

Dzień sto trzeci


Tropienia mrocznej strony Biszkeku ciąg dalszy. Ostatnio dowiedzieliśmy się, że według różnych mądrych politologów i internacjologów (dziwne słowo, zaiste) Kirgistan jest jednym z miejsc, wktórym w 2012 może wybuchnąć wojna. Generalnie się z tym nie zgadzam i uważam to za mało prawdopodobne, ale tak czy inaczej ziarno niepewności zostało zasiane. Trochę sobie z tego robimy żarty, ale trochę popadamy w paranoję. Znowu szukamy znaków i symptomów rewolucji. Nawet nam się to układa w logiczną całość. Po pierwsze nie mamy Internetu (odcinają nas od świata, niedobrze). Po drugie nasz współlokator, który Internet naprawić mógłby, nie odpowiada na telefony. Niby nic, ale ostatni raz był widziany w Osz, a tam jak wiadomo rozpoczynają się wszelkie rozruchy i rewolucje. Po trzecie nikt z nas nie pracuje. Nie wiadomo właściwie dlaczego. Ja codziennie wieczorem dzwonię do szefa i dowiaduję się, że następnego dnia mam zajęcia. Potem około południa dostaję telefon, że jednak nie, ale że na pewno jutro. Zawieszenie i chaos, a chaos zawsze oznacza kłopoty. Wreszcie po czwarte i najważniejsze, w sklepach zabrakło lebioszek, czyli tradycyjnego środkowoazjatyckiego okrągłego chleba. Kiedy nie ma lebioszek to już naprawdę znaczy, że koniec świata jest bliski. Tak to wszystko piszę półżartem, ale prawda jest taka, że od tej bezczynności już trochę wariuję (tak wiem, pracoholizm zaawansowany). Poza tym czuję się zmanipulowana przez media. Jest to banał nad banały (jak wszystko co ostatnio mam w głowie), ale czuję, że moje postrzeganie rzeczywistości zależy od tego, co czytam, zwłaszcza jeśli jest to napisane przez Mądrych Ludzi (wiadomo, siła autorytetu). Niby analizuję, niby odsiewam, niby przemyślenia jakieś mam, ale koniec końców i tak tropię rewolucję, bo się naczytałam dziwnych rzeczy. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz