Kolejny odcinek klubowych dziwów.
Dzisiaj okazało się, że w godzinach nocnych w lokalu dość podłym spotkać można
lekko wstawionych trzydziestolatków radośnie pląsających na parkiecie w
towarzystwie… trzyletniego dziecka. Kirgiski didżej zapodawał dubstep, zatem
przypuszczać można, że oto na naszych oczach wyrastał przedstawiciel nowego
pokolenia hipsterów. Nie chce nawet myśleć, jakie to może mieć skutki dla jego
psychiki.
Swoją drogą ten podły klub
zaskoczył mnie jeszcze raz. Otóż poznaliśmy tam pewną Amerykankę, której nie
mogę opisać inaczej niż jako typ mocno entuzjastyczny. Mieszka dziewczę w
piątym co do wielkości mieście Kirgistanu i sobie chwali, bo miejsce to podobno
posiada wszystkie uroki metropolii ale nie jest tak szalone jak ogromny
Biszkek. Umówmy się, ja też uwielbiam Kirgistan, ale żeby tak od razu w
przesadę popadać? Mnie osobiście po czterech miesiącach w szalonym Biszkeku
Częstochowa wydała się oślepiająca, przytłaczająca i wielkomiejska, a Wrocław
mnie prawie zabił. Ale nic to. Entuzjastyczne szczebioty na tematy lokalne
mogłam jeszcze jakoś przeżyć. Niestety później dziewczę z wrodzonym
amerykańskim taktem pogratulowała mi udanego małżeństwa z moim współlokatorem. W
reakcji na nasze nieśmiałe protesty stwierdziła tylko, że wierzy, że
małżeństwem nie jesteśmy, ale w długim związku to trwamy na pewno, bo widać że
się kochamy, tylko namiętność wygasła. Chyba moja atrakcyjność towarzyska
spada, skoro relacje z dobrym kumplem ludzie widzą jako „wygasła namiętność”. Czas
przestań chodzić na imprezy, czas zacząć w sobotnie wieczory piec ciasteczka
owsiane.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz