środa, 11 stycznia 2012

Dzień sto dwunasty


Kolejny odcinek dziwnych opowieści z pracy, czyli o tym, jak zostałam uznana za lesbijską zimną sukę.

Dzisiaj przyszłam do pracy skoro świt o 15. Równo o 15. I znowu usłyszałam to pełne niezadowolenia mlaskanie mojego głównego menedżera, który oznajmił mi, że znowu się spóźniłam, bo u niego na zegarku jest, o zgrozo, 15.01. No dramat, doprawdy. Tym razem się nie powstrzymałam i zapytałam, czy w takim razie chłopaczek, który wczoraj radośnie zaspał i uniemożliwił mi pracę też dostaje taką reprymendę. Oczywiście okazało się, że szef o niczym nie wiedział, więc przez resztę dnia musiałam znosić wyniosłe milczenie moich kirgiskich braci i spojrzenia mówiące, że jestem zołzą, bo teraz biedny chłopaczek ma kłopoty. Na początku trochę się głupio z tym czułam, nie jestem przyzwyczajona do bycia kablem w klasycznym wydaniu. Z drugiej jednak strony ciągle tutaj słyszę, że muszę być twarda, że z nimi trzeba ostro, bo inaczej wejdą mi na głowę. W sumie to chyba prawda. Oni sobie ze mną nieustannie pogrywają, więc czemu ja mam się przejmować? To tyle jeśli chodzi o to,  jak zostałam oficjalną „cold bitch”.

Poza tym po tym jak odrzuciłam zaloty dwóch nauczycieli i staram się spławić trzeciego, serio rozważałam zrobienie sobie koszulki z napisem w stylu „nie utrzymuję kontaktów seksualnych ze współpracownikami, więc przestań się wysilać”. Nie to, żebym była jakaś specjalnie piękna, o nie. Nic się nie zmieniło, szału nie ma. Chyba chodzi o ten wygląd białasa, europejskie geny, powiew świeżości, czy co tam jeszcze. W każdym razie drażni mnie to, ale tak czy inaczej konsekwentnie ich olewam. Ktoś chyba jednak się sfrustrował, bo dzisiaj usłyszałam, że jestem lesbijką. Jasne, przecież inaczej nie mogłabym takich przystojniaków olać, nie ma opcji! Poza tym chłopcy mają jasny dowód na moją orientację, bo jedyną osobą z pracy, z którą się umawiam jest dziewczyna, Lena. Zatem ponoć jesteśmy w związku, czas zmienić status na fejsie!

Mimo tych dziwnych akcji dzień w pracy całkiem udany. Kiedy przyszłam na zajęcia odkryłam na tablicy mnóstwo narysowanych uśmiechów. Podobno to dla mnie, bo „talking club z Kasią jest super cool”. Czasami te dzieciaki naprawdę potrafią mnie wzruszyć i sprawić, że zupełnie nie mam wątpliwości, że to, co robię jest dobre, fajne i chociaż trochę pożyteczne.

Wow, angielski jest spoko! 


Poza tym staram się ich uczyć trochę zmiany myślenia, tak żeby byli bardziej samodzielni. Daję im zadania, w których mają wymyślać sami różne rzeczy. Wiedzą, że każde rozwiązanie jest dobre i że każdy pomysł jest wart uwagi, ale mimo wszystko boją się, że będzie źle i nagminnie konsultują się z kolegami. Dziwne, bo ja im przecież nawet nie stawiam ocen! Pewnie taki nawyk ze szkoły. Cóż, przynajmniej praca zespołowa wychodzi im dobrze, co mnie cieszy!

Chłopcy zamieniają pracę indywidualną na grupową


Bonus dla niedowiarków - ja tu naprawdę uczę!

2 komentarze: