Dziwnych wojen w pracy ciąg
dalszy, to już naprawdę robi się mocno żenujące. Dzisiaj przyszłam o 8.21 i
spodziewałam się, że coś usłyszę od młodego, że się odgryzie, bo w końcu dostał
opieprz i dzisiaj musiał się zerwać rano. A jednak nic. Uśmiech, priwjet Kasza,
wszystko pięknie. Wydawało mi się to bardzo mocno podejrzane i oczywiście, nie
myliłam się. Dostałam nową grupę, więc chłopaczek powiedział mi do której sali
mam się udać, żeby od rana szerzyć wiedzę wśród kirgiskich ośmiolatków. Dwa
razy, głośno i wyraźnie zakomunikował – klas bamber for. Jakież było moje
zaskoczenie, kiedy zastałam tam grupę, którą przed świętami mi zabrali, bo niby
już za długo miałam z nią zajęcia i dzieciakom przydałaby się zmiana. Cóż, ja
tam w te ich dziwne polityki nie wnikam. Dzieciaki się ucieszyły
niemiłosiernie, no i jak to z ośmiolatkami, radośnie się poprzytulały,
pokrzyczały coś po rusku, te sprawy. (Swoją drogą ja się sobie dziwię – daję się
przytulać obcym dzieciom…) Zaczęłam nauczać, pogadaliśmy, przymierzaliśmy się
nawet do gry, kiedy pod drzwiami jakieś poruszenie zapanowało. Przyszedł
nieśmiały, tak jak ja udający nauczyciela nastolatek z Filadelfii i cichutko
się poskarżył, że chyba mu ukradłam grupę. Oczywiście młody twierdził, że się
pomylił (dobrze, że mi nie próbował wmawiać, że źle usłyszałam, bo bym zabiła)
i że w sumie nic się nie stało. Jasne. Bardzo pedagogiczne to wszystko i
profesjonalne. Ośmiolatki przecież mogą się poprzytulać i do nastolatka z
Filadelfii, kakaja raznica? Moja nowa grupa natomiast może na pierwsze zajęcia
ze mną czekać prawie pół godziny pod samym nosem menedżera, dlaczego by nie? Kiedyś
zaoram ten burdel osobiście, obiecuję.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz