wtorek, 10 stycznia 2012

Dzień sto jedenasty


Chaos, chaos panie i niedoróbki wszędzie! Przyszłam rano do pracy, a tam co? Zamknięte! To ja wstaję w środku nocy, żeby na 8.20 się tam dowlec, co samo w sobie jest okrucieństwem i jeszcze zastaję drzwi zamknięte, bo młody menago sobie śpi! Po piętnastu minutach przyszedł jeden z menedżerów i otworzył sale, ale biura już nie. Zatem nie miałam ani książki, ani dostępu do ksera. To jeszcze mogłabym przeżyć, gdyby nie to, że w biurze stoi też komputer, w który mieli sprawdzić jaką dzisiaj właściwie grupę mam uczyć, bo jak się okazało – nikt nie wiedział. Zarządzający tym burdelem wpadł jednak na genialny pomysł. Chodził od sali do sali i jeśli nie było nauczyciela, to pytał dzieciaków, czy wydaje im się, że mają mieć dzisiaj zajęcia z Kasią. No cóż, w końcu trafił. Poranki w tym przybytku to jednak bywają koszmarne.

Potem jednak dzień był lepszy. Pierwszy raz udałam się na samotną przejażdżkę trolejbusem! Wbrew pozorom jest to ważne wydarzenie, bo to nie jest prosta sprawa. W „troliku”, jak go tutaj pieszczotliwie nazywają, pachnie ziarnami słonecznika i marchewką, co dodatkowo wzmaga mdłości, które ogarniają człowieka już po pięciu minutach jazdy. Trolikiem bowiem trzęsie niemiłosiernie, rzuca na wszystkie strony, a czasami nie udaje mu się pokonać zbyt stromego wzniesienia i się po prostu trochę stacza. Wydaje się jednak, że jestem jedyną osobą, której te niedogodności przeszkadzają, wszyscy inni pasażerowie chyba w ogóle nie zauważają, że coś jest nie tak. Rozmawiają, jedzą słonecznik, piszą smsy. Dwóch nastolatków gra nawet w jakąś dziwną grę. Mają sznurek nawinięty na dłonie i robią z nim jakieś tajemnicze rzeczy. Wydaje się to być nawet logiczne i wciągające, ale dokładnie nie mogę się przyjrzeć, bo za bardzo rzuca. Raz po raz chwytam się poręczy albo ludzi. Powtarzam sobie, że to prawie jak na snowboardzie, że fajna zabawa, że tylko muszę utrzymać równowagę, nic trudnego. Nie pomaga. Wszystkimi siłami staram się, żeby nie puścić spektakularnego pawia. To w sumie się udało, ale musiałam wysiąść wcześniej i przejść się sporo. Przegrałam z trolejbusem, porażka.  

Trolik vs Kaś - 1:0


Chyba czas skończyć z tą bezzdjęciowością tego bloga. Jest kilka przyczyn. Po pierwsze jest to technicznie możliwe. Mój ukochany nikon wprawdzie wciąż nie odzyskał sprawności po bliskim spotkaniu z płytą lotniska w Istambule, ale podczas ostatniego pobytu w Polsce dostałam mały aparat od najlepszego ze starszych braci :) Po drugie ludzie się domagają, co mnie dziwi, bo zasadniczo traktuję tego bloga jako formę autoterapii i nieustannie mnie zaskakuje, że ktoś te grafomańskie próbki czyta. Ale chcecie, to macie. Po trzecie, i to mnie chyba najbardziej przekonało, okazuje się, że niektórzy nie wiedzą, jak wygląda marszrutka! Nie mogę tego tak zostawić, zatem - here it comes, marszrutka w pełnej krasie!


Zagadka: ilu ludzi mieści się w czymś takim?






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz