poniedziałek, 9 stycznia 2012

Dzień sto ósmy


Wrócili wreszcie wszyscy moi współlokatorzy, cieszę się strasznie! Jakoś czuję się bezpiecznie, kiedy jesteśmy tutaj na kupie, mimo wszystkich problemów, które mamy ze sobą. To oczywiście nie wyklucza tego, że mam parcie na poznawanie nowych ludzi i poprawianie moich zdolności społecznych. Tak czy inaczej, kontynuuję różne dziwne projekty, czyli głównie planuję znów zacząć chodzić na kirgiski oraz zacząć uczyć się gry na komuzie. Żeby zrealizować ten ostatni pomysł, udaliśmy się dzisiaj na poszukiwanie odpowiedniego nauczyciela. Dokąd? Oczywiście na bazar, bo na bazarze można znaleźć przecież wszystko! Te wszystkie rynki to zdecydowanie moje ulubione miejsca w Biszkeku, często tam chodzę, nic szczególnego nie kupuję, tylko się przechadzam i chłonę atmosferę. Uspokaja mnie to, ale też w jakichś niepojęty sposób oddziałuje na moją kreatywność. Na bazarze mam zawsze mnóstwo pomysłów i nabieram energii do działania. Może to przez te intensywne kolory, może przez mieszaninę najprzeróżniejszych zapachów, a może przez tych osobliwych handlarzy próbujących mnie zachęcić do nabycia czasem najbardziej niespodziewanych towarów. Wietnamska maść tygrysia na migrenę, zatoki i wszystko inne? Proszę bardzo. Skarpetki, które na etykiecie mają podobiznę uśmiechniętego Wenthwortha Millera? Żaden problem. Za każdym razem, kiedy tam jestem, przeżywam głęboki szok. Tym bardziej, że pomimo tej całej różnorodności bazary są w pewien dosyć monotonny sposób uporządkowane i chyba dzięki temu czuję się tam bezpiecznie. Nie ma chaosu, o nie, wszystko ma swoje miejsce. Nie wiem czemu, ale najbardziej uspokajająco działa na mnie rząd, w którym można kupić tylko marchew, cebulę i ziemniaki. Wszędzie takie same, wszędzie w tej samej cenie, wszędzie sprzedawane przez takich samych sprzedawców. Dobrze mi tam. Ale nie o tym miałam, tylko o tym jak poszły mi poszukiwania mistrza, który nauczyłby mnie grać na środkowoazjatyckiej gitarze. Otóż znaleźliśmy człowieka, który sprzedał nam komuz, który oczywiście bardzo się moją historią wzruszył i nawet trochę podekscytował. Trochę mnie to zdziwiło, bo nie spodziewałam się aż tak pozytywnej reakcji. Tak czy inaczej pan wykonał kilka telefonów, ale jako że dziś niedziela to ciężko szło. Obiecał jednak o mnie pamiętać, więc mam kolejny pretekst, żeby odwiedzić mój ukochany bazar w najbliższym czasie raz jeszcze! 

1 komentarz:

  1. ziom, ja mam te masci z tygrysa! Nawet zaczęłam zatoki smarowac i czekam na rezulaty :P Na razie brak!Hehe :)

    OdpowiedzUsuń