niedziela, 8 stycznia 2012

Dzień sto siódmy

Dzisiaj prawosławne Boże Narodzenie. Z tego powodu w mojej szkole mało uczniów było, nie potrzeba było  też zbyt wielu nauczycieli. Zwykle w takiej sytuacji odsyłają mnie do domu (bez kasy, a jakże), ale chyba moja pozycja ostatnio wzrosła, bo pozwolili mi zostać i poprowadzić coś, co się szumnie nazywa „video clubem”. Czyli że puszczam dzieciakom film i w razie potrzeby tłumaczę. Płacą mi za siedzenie zatem, nieźle. Tak myślałam, dopóki nie zobaczyłam zestawu filmów na dziś. Dwa razy (DWA RAZY!) obejrzałam Dodgeball (Ben Stiller? Serio?), Madagascar 2 oraz wybitnie nielogiczne dzieło o żonie podróżnika w czasie. Teraz doceniam moją „normalną” pracę. Naprawdę, rozmawianie z dzieciakami o życiu wychodzi mi chyba nienajgorzej i na pewno daje dużo więcej radości niż patrzenie na monstrualnych rozmiarów Bena Stillera.

Dostałam dzisiaj od moich uczniów prezent, naprawdę się wzruszyłam! Niestety postanowiłam się moją radością podzielić ze współlokatorami i pokazałam im, to co dostałam. A wiedzieć trzeba, że była to jakaś tradycyjna okaryna, która wszystkim bardzo, naprawdę bardzo się spodobała.


Okaryna - źródło radości współlokatorów i stresu sąsiadów. 


Wydaje to cholerstwo dźwięki o takiej częstotliwości, że sąsiedzi chyba niedługo zatęsknią za starymi dobrymi czasami, kiedy urządzaliśmy tradycyjne orgie, a nie koncerty. Przewiduję, że będzie jeszcze zabawniej, bowiem oprócz okaryny mamy jeszcze na stanie pianino, indyjski bęben i komuz. Podbijem świat naszą muzyką, nie mam wątpliwości!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz