wtorek, 17 stycznia 2012

Dzień sto szesnasty


Po czym poznać, że człowiek mieszka w danym miejscu dostatecznie długo, żeby zacząć je traktować jak swoje? Kiedy właściwie imigrant, przyjezdny, staje się mieszkańcem? Ile trzeba czasu? Ja w nowym miejscu przestaję się czuć jak turysta wtedy, kiedy udaje mi się dostrzec zmiany zachodzące w wyglądzie miasta, zwłaszcza jeśli coś znika, albo przestaje być dostępne. Poczułam się jak tubylec w Suczawie, kiedy z powodu remontu zamknęli mój ulubiony plac w centrum miasta. W Bukareszcie bardzo przeżyłam, kiedy w mojej cygańskiej dzielnicy zlikwidowali naszą ulubioną budę z szoarmą, miejsce wielu nocno-porannych pielgrzymek, podczas których poganiani gastrofazą pochłanialiśmy milijony kalorii. Teraz to dziwne uczucie – mieszanina smutku i poczucia, że jednak się zadomawiam – dopadło mnie i w Biszkeku. I to ze zdwojoną siłą. Po pierwsze zniknęła budka z piwem, którą codziennie mijałam w drodze do pracy. Byłam tam tylko raz, piwo mnie nie powaliło, ale uwielbiałam to miejsce mijać. Szyld tak zawsze kiczowato i neonowo mrugał, a poza tym zawsze (zawsze!) kiedy przechodziłam obok przypominała mi się ta durna rymowanka: „choć nie jestem detektywem, zawsze znajdę budkę z piwem”, co zupełnie irracjonalnie nieustannie wprawiało mnie w dobry nastrój. Życie. Budka wczoraj była, dzisiaj zniknęła. Po drugie zamknęli moją ulubioną kawiarnię, do której zawsze chodziłam kiedy pracowałam w mrocznym biurze. Pracowała tam ta miła pani, która sprzedawała mi na kredyt i uczyła mnie kirgiskiego. Dzisiaj postanowiłam ją odwiedzić, a tu okazało się, że kawiarnia pusta i zamknięta na głucho. Nawet nie mam do niej numeru telefonu ani nic, szkoda. Powinnam była o tym pomyśleć wcześniej. Bezsensownie zawsze zakładam, że ludzie będą tam, gdzie powinni, tam gdzie przyzwyczaiłam się, że są. Jednak nie. A to zaskoczenie. Pewne rzeczy się jednak nie zmieniają. Na przykład jaki. Zawsze są. Zawsze będą. Tylko tutaj dzieciom przy okazji nauki alfabetu kładzie się do głowy, że jest „y” jak „yak”. Nie jak „yellow”, nawet nie jak „yeti”, tylko jak „yak” właśnie! Wszystko jest zatem dobrze, istnieje jednak jakiś porządek we wszechświecie, można być spokojnym. Jest Kirgistan, są jaki. Wiedziałam, wiedziałam, wiedziałam!

it's a yaaaaak!

1 komentarz: