poniedziałek, 6 lutego 2012

Dzień sto dwudziesty dziewiąty


Chorować w Kirgistanie nie jest łatwo. Niestety, zdarzyło się i mnie. O dziwo, przetrzymałam w doskonałym zdrowiu mrozy trzydziestostopniowe i brak ogrzewania, a dopadł mnie jakiś wirus, kiedy zrobiło się ciepło, miło i przyjemnie, czyli temperatura wzrosła do minus dziesięciu. Udałam się do apteki w poszukiwaniu czegoś, co by mnie postawiło na nogi. Niestety okazało się, że ferweksu nie znajut, teraflu znajut, ale sprzedają tylko na receptę. Pani magister na moją obolałą i rozgorączkowaną baszkę mogła mi jedynie polecić jakiś podejrzanie tani specyfik do picia.




„Proszek na grypę i przeziębienie” pani bardzo polecała, twierdząc, że jakoś jest doskonała, bo „złota gwiazda” wyprodukowała została według wietnamskiej receptury. Pewnie zawiera tę dziwną maść tygrysią, co to na wszystko pomaga niby. Ja jednak po lekturze znajomego bloga i opowieściach o wietnamskiej pleśni, co dopada klawiaturę laptopa, podchodzę do tamtejszych wyrobów z największą nieufnością. No ale baszka bolała, zatem zażyć trzeba było. Nie wiem, czy tam narkotyki były,  czy też moja psycha mi płatała figle, czy gorączka mnie dopadła. W każdym razie miałam sen. Właściwie to kilka. Śnił mi się mianowicie Maciej Zakościelny, pijący wódkę w moim ulubionym klubie w Biszkeku, który dodatkowo załatwił mi robotę – rolę w koreańskim serialu dla nastolatek. Prawie zrobiłam karierę, ale przyszedł mój ulubiony wrocławski Pan z Papierniczego na Piastowskiej i powiedział, że już po osiemnastej i zamyka. Co jest absolutnie niemożliwe, gdyż jak wiadomo „na Piastowskiej do dwudziestej”.  Mam nadzieję, że z moją psychą jest w porządku i że te mroczne wizje były jednak spowodowane tym tygrysem wietnamskim. Kto wie, może się okaże, że to cholerstwo halucynogenne jest, zacznę rozprowadzać i zbiję majątek? Muszę wypróbować na współlokatorach. 

2 komentarze:

  1. Каша, помни- с гриппом шутки плохи!

    OdpowiedzUsuń
  2. дааа, Юра! Я его очень люблю!

    OdpowiedzUsuń